Natalie - Źrebak

Rano gdy tylko się obudziłam wyszłam z takiej jakby jaskini i ruszyłam nad wodospad żeby się czegoś napić. Pokłusowałam tam żeby było szybciej. Napiłam się. Była to zimna i orzeźwiająca woda. Od razu mogłam gdzieś iść. Pogalopowałam na Górską Łąkę. Ku mojemu zdziwieniu nie byłam tam sama. Parę metrów dalej hasał mały źrebak pinto.
Podbiegłam do niego. Od razu przestał kłusować.
Ź: K-kim jesteś? -spytał przerażony.
N: Nie bój się. Jestem Natalie a ty? -uśmiechnęłam się.
Ź: Jasper... -powiedział strasznie cicho.
N: Skąd jesteś?
J: Ja ze Stada Walecznych Kopyt... A ty?
N: Z Lazurowego Wybrzeża. Chciałbyś poznać alfę?
J: No-no dobrze...
Pokłusowaliśmy razem do Daisy.
Imię: Jasper
Przezwisko: Jas
Płeć: Ogier
Rodzice: Akela i Roger
Historia: Urodziłem się w Stadzie spod Wielkich Gór. Moi rodzice byli parą Beta. Ja pewnego razu poszedłem na łąkę. Gdy wróciłem NIKOGO nie było. Zapłakany poszedłem znów na łąkę. Spotkałem tam Natalie.
Adopcja: Tak

...Daisy...
Siedziałam akurat w swojej grocie, bawiąc się z moimi źrebaczkami. Och, były takie słodkie. Wtedy do groty wbiegła Natalie z jakimś srokatym źrebakiem. Zdziwiłam się na jego widok, bo przecież Nat była samotna i nie miała z kim mieć źrebaka.
D: Natalie? Możesz mi to wytłumaczyć?- wskazałam na źrebaka
N: Mogę później? Chciałam się spytać, czy wiesz, gdzie jest Weriana
D: Chyba na łące... - chciałam jej powiedzieć, że zrobiła sobie "wolne od źrebaków", jednak już jej nie było. Westchnęłam i zaczęłam bawić się ze źrebakami.
Po chwili srokata klacz wróciła, tym razem sama. Patrzyłam na nią, czekając na tłumaczenia
N: Więc... Byłam na spacerze na łące i wtedy go ujrzałam... Powiedział, że zgubił rodziców i nie ma się gdzie podziac... Musiałam, po prostu musiałam... Przepraszam - spuściła łeb
D: Jak ma na imię?

...Natalie...
 N: Jasper. Tyle mi powiedział. Wiesz... Domyślam się że nie bez powodu poszedł ze mną bez pozwolenia rodziców. -spojrzałam na wyjście a potem znów na Dai.
D: Może zbyt wiele przeżył..?
N: Nie mam pojęcia. Ale chyba ja się nim zaopiekuję. Czytałam trochę w jego myślach. Tak, wiem że to jeszcze źrebak... -poprawiłam się gdy zobaczyłam karcące spojrzenie Dai. -...ale musiałam wiedzieć. I wiem jak to jest bez rodziny. Nie chcę żeby jego spotkało to samo.
D: Hmm... Dobry pomysł.
N: To ja po niego idę.
Wybiegłam z jaskini Dai i pobiegłam do Weriany i Jaspera. Zabrałam go i podziękowałam klaczy.
N: Jasper, ja wiem że nie masz rodziców. -dopiero po chwili zdałam sobie sprawę co powiedziałam. -Przepraszam, ja nie mam taktu ale chodzi mi o to, że możesz zamieszkać ze mną.
J: Niech pani nie.... -nie dokończył.
N: Żadna pani. Natalie. -uśmiechnęłam się.
J: Natalie, nie zrozum mnie źle ale ja nie... Nie chcę.
N: Ale nie masz nikogo. Proszę. -zatrzymałam się przed nim.
J: Yyyym.... No dobrze.
N: Obiecuję ci że się zaprzyjaźnimy. -uśmiechnęłam się szerzej a Jas uśmiechnął się leciutko.
Poszliśmy do jaskini. Po drodze spotkaliśmy nowego ogiera.
N: Ym.. Hej. Jestem Natalie a to Jasper. -uśmiechnęłam się ciepło a Jas tylko spojrzał na ogiera.
J: D-dzień.... Dobry.
G: Cześć ja jestem Griffin. -ogier uśmiechnął się.
N: Nowy tak?

...Griffin...
G: Tak -uśmiechnąłem się.
Klacz na którą wpadłem, była bardzo ładna, i wylgądała na miłą..I myślę że taka jest...
N: Natalie, miło mi..- przedstawiła się i spojrzała na źrebaka stojącego obok niej.
J: A ja...Ja jestem Jasper- powiedział nieśmiało.
G: Aha..Mi też jest miło- uśmiechnąłem się.- Twój syn?- teraz ja zerknąłem na Jaspera.
Źrebak był trochę przestraszony..
N: Tak jakby...Zaadoptowałam go- też się uśmiechnęła.
J: Nat...Możemy już iść?- powiedział nieśmiało.
N: Okej..To my już idziemy..Paa.
G: Nie, nie idźcie..Jasper..Nie masz się czego bać!-uśmiechnąłem się.-Chodźcie się gdzieś przejść!- zaproponowałem.
Natalie znów spojrzała na Jaspera, a ten lekko skinął głową.
N: Okeej.
Ruszyliśmy na górską łąkę.
Kiedy już dotarliśmy, podbiegłem do Nat i krzyknąłem:
G: Berek!- po czym uciekłem.
Ona złapała Jaspera, a Jasper poleciał spowrotem za nią.
Bawiliśmy się tak jeszcze przez parę godzin, a potem każdy poszedłw swoją stronę..

Daisy - Siostra?

...Część 1...
Chodziłam po lesie, znudzona. Nie miałam co robić, nigdzie nie widziałam Kyara. Och, jak ja za nim tęskniłam! Gdzie on się podziewał?
Kiedy tak szłam, potknęłam się o korzeń. Wywróciłam się w stertę liści. Zaśmiałam się, ale gdy mój śmiech rozniósł się po lesie niebo pociemniało, a w niebo wzbiły się nietoperze. Sierść zjeżyła mi się na karku, gdyż nienawidziłam tych stworzeń. Jednak nie tym się naprawdę przeraziłam.
Do moich czułych uszu dobiegł tętent kopyt. Wydawały się one takie delikatne, prawie ich nie było słychać. Poznałam, że był to pegaz, pewnie Espana. No i miałam rację, bo po chwili zza krzaków wybiegł biały pegaz. Jednak to nie była nasza przyjaciółka... Owszem, był to biały pegaz podobny do niej, jednak wiedziałam, że to nie ona przez oczy zwierzęcia. Były one czarne, puste. Espana miała je niebieskie, często zamglone. Dodatkowo przybysz miał na prawym boku głęboką ranę.
D: Kim jesteś? - spytałam
E: Mam na imię Esariye i zaraz cię zabiję - powiedziała głębokim głosem. W jej głosie było coś, co przyprawiało o dreszczu
D: Co tutaj robisz?! - krzyknęłam, jednak klacz już gotowała się do egzekucji. Pokazała ostre kły, przez co pomyślałam o wilku przygotowującym się do ataku. W Esariye było coś z wilka...
Zamknęłam oczy, gotowa na śmierć. Jednak bólu cały czas nie czułam. Zamiast tego dosłyszałam odgłosy łamanej kości, więc szybko otworzyłam oczy. Ujrzałam Kyara dzielnie walczącego z pegazem! Trzask łamanej kości pochodził od przedniej nogi mojego ukochanego. Jednak on nadal się nie poddawał, walczył o nasze życia.
Po chwili zza krzaków wybiegła kolejna biała klacz. Teraz byłam pewna, że to Espana, bo po chwili rozwinęła skrzydła
Ep: Esariye! Zostaw ich! - krzyknęłam, po czym stanęła dęba, przy czym rozwinęła skrzydła. W tej pozycji wyglądała naprawdę groźnie. Espana odwróciła na chwilę uwagę walczącej dwójki, a biała klacz spojrzała na nią. Esariye zrobiła wielkie oczy i podeszła do Espany, porzucając Kyara. Ujrzałam, że nic mu nie było, oprócz chorej nogi. Przynajmniej tyle ran dostrzegły moje oczy.
Ep: Esariye, wiem że szukasz mnie. Wiem, że chcesz się na mnie zemścić za to co ci zrobiłam... - powiedziała, patrząc klaczy w oczy - Teraz... Teraz masz okazję, siostro

...Część 2...
 SIOSTRO?! Że co, proszę?! Espana, piękna i dobra klacz ma być siostrą Esariye, złej i wścibskiej? Przecież w ogóle nie były do siebie podobne! Jak to możliwe?!
Er: Mówiłam ci - nie mów tak do mnie! - warknęła
Ep: Może i chcesz mnie zabić, ale do końca zostaniemy siostrami - powiedziała odważnie
Er: Przestań nas tak nazywać! Od kiedy odeszłam, przestałyśmy być rodziną. Jak widać, nie jesteś taka mądra, żeby to do ciebie doszło
Ep: Raczej do ciebie. Choćby nie wiem co, ZAWSZE pozostaniemy rodziną - odpowiedziała, podkreślając słowo "zawsze"
Er: Skoro tak, to jeżeli jeden z członków naszej "rodziny" odejdzie z tego świata, zostaniemy jedynaczkami, prawda? - przekrzywiła łeb
Ep: Tak. I wiem, że to ja jestem tą, która nie ma wyjść z tego cało. Jednak obiecaj, że po mojej śmierci przestaniesz nękać inne stworzenia
Er: Phi. Jeżeli będziesz zimnym trupem, to skąd będziesz wiedzieć, że nikogo nie zabiję?
Ep: Jeżeli nie przyrzekniesz na ważną ci rzecz, że nikogo nie zabijesz, to ja ciebie uśmiercę
Er: Dobra... Przyrzekam na... - zaczęła się zastanawiać - Twoje życie - uśmiechnęła się tajemniczo
Ep: Powiedziałam - na coś ważnego dla ciebie - wytknęła
D: Dosyć! - powiedziałam głośno. Obie klace na mnie spojrzały.
D: Wywnioskowałam z waszej rozmowy, że jesteście nienawidzącymi się siostrami - Esariye prychnęła, jednak zignorowałam to - Jednak chciałabym wiedzieć dlaczego... Chciałabym poznać waszą historię.
Er: Nie ma o czym wspominać - powiedziała, po czym odwróciła się do mnie zadem
Ep: A może właśnie Daisy chce poznać tą "nieciekawą" historię? - uśmiechnęła się do mnie, gdy przytaknęłam
Er: To nie jej interes
K: Ale oboje chcemy wiedzieć, czemu nie jesteście zgraną parą. - powiedział mój ukochany, stając przy moim boku. Klacze spojrzały po sobie.

...Część 3...
 Er: Niestety się nie dowiecie - warknęła
Ep: Esariye, proszę, bądź milsza dla moich przyjaciół - powiedziała spokojnie
Er: Nie rozkazuj mi!
Ep: A ty bądź dla nich uprzejma - powiedziała ostro, po czym zwróciła się do nas - Więc chcecie poznać naszą historię?
Pokiwałam głową, tak samo jak Kyar
Ep: Dawno, dawno temu na tych terenach żyło pewne stado. Było ono bardzo poddenerwowane, gdyż taka piękna para, jak wy miała właśnie zostać rodzicami. Dodatkowo to właśnie ich potomstwo miało przejąć władzę nad stadem.
W końcu urodziły się - dwie białe klaczki ze skrzydłami, czyli Esariye oraz Espana - w tym momencie uśmiechnęła się do nas - Klacze były ze sobą nierozłączne, kochały się jak najprawdziwsze siostry i przyjaciółki. Jednak kiedy dorosły do wieku 3 lat, Esaryie zakochała się w moim przyjacielu. Jednak niestety ten ją odtrącił, bo wolał mnie. Było mi przez to głupio, szczególnie dlatego, że przez to moja siostra uciekła ze łzami w oczach... - tu spojrzała na siostrę wzrokiem, który oznaczał, że ona ma opowiedzieć co działo się dalej. Klacz przewróciła oczami i zaczęła kontynuować historię siostry:
Er: Z dnia na dzień stawałam się coraz słabsza. Pewnego dnia zaatakowało mnie stado wilków, które zabiły mnie. Na szczęście moja nienawiść do siostry była tak wielka, że powstałam z popiołów. Wiedziałam, że moja siostra ma żywioł życia, więc ból innych oddziaływał się na niej. Przez to zabijam każdą żywą istotę, goniąc Espanę. - uśmiechnęła się złowieszczo
Ep: Przez zemstę mojej siostry stawałam się coraz słabsza, aż pewnego dnia również odeszłam z tego świata. Jednakowoż moja moc była tak mocna, że pozwoliła mi także wrócić tu, w postaci ducha. I tu moja historia łączy się z historią Esaryie...
D: Więc jesteście duchami? - przeszedł mnie dreszcz
Ep: Nasza historia jest tak daleka, że latami zaczęłyśmy się coraz bardziej upodabniać do żywych istot. Może za parę wieków po raz kolejny będziemy żywe... - westchnęła
Er: Dość! Mówiłam, że naszej historii nikt nie ma poznawać! - krzyknęła na Espanę
Ep: Mają prawo wiedzieć o historii stada, które założyli. - powiedziała, prostując się i patrząc jej w oczy

...Część 4...
D: Słucham? - powiedziałam, znów prawie mdlejąc z zbyt dużej ilości informacji na raz
Ep: Historia, którą ci opowiedziałyśmy prowadzi aż do powstania waszego stada.
D: Jak to?
Ep: Potomkiem naszych rodziców jest twój pradziadek. Oczywiście, jest on tylko jednym z pokoleń, jednak jest wiele razy pra wnukiem naszych rodziców.
D: To znaczy, że... - zmarszczyłam czoło
Ep: Ze pochodzisz z pokolenia pegazów? Że twój prapradziadek miał skrzydła? - zaczęła - Że jesteśmy spokrewnione? Na te wszystkie pytania jest tylko jedna, krótka odpowiedź, którą raczej znasz.
Spojrzałam na Kyara. Na jego twarzy było widać zdziwienie, podziw i wiele innych emocji, których nie umiem nazwać.
D: Ale zaraz... Skoro mój pradziadek był potomkiem waszych rodziców, a żadna z was nie ma potomstwa, to znaczy, że... Macie siostrę lub brata?
Ep: Och, po dorośnięciu nie tylko Esariye odeszła, ja też. Wędrowałam samotnie, więc nie mam pojęcia... Ale na to wygląda - uśmiechnęła się
Tyle się dowiedziałam. To, że pochodzę z rodziny pegazów i też mogłam mieć skrzydła. To, że moimi dalekimi kuzynkami są Espana i Esariye, to że mój dziadek był pegazem... I jeszcze dodatkowo historię stada...
Kiedy tak nad tym myślałam, Espana krzyknęła:
Ep: Esariye, nie uciekaj! - i dopiero wtedy zauważyłam, że jedna z dwóch części mojej rodziny zniknęła.
Ep: Bardzo was za to przepraszam... Esariye ma swoje humory i niestety często ucieka, kiedy jest potrzebna... Pójdę jej poszukać - spuściła łeb
D: Espano, nie! - kiedy klacz odwróciła się, miałam ją złapać za ogon, ale ta również już zniknęła. W moich oczach pojawiły się łzy.
D: Espano... - łzy zaczęły spływać mi po policzkach
K: Ona nie zginie, uwierz - powiedział mój ukochany cicho na ucho - Jest za silna, a więź która je łączy na to nie pozwoli
D: Skąd wiesz? - spytałam, płacząc w jego grzywę
K: Po prostu to wiem. Teraz chodźmy do groty, proszę - powiedział cicho
D: Dobrze - uśmiechnęłam się przez łzy, po czym pobiegliśmy galopem do naszej jaskini.

Griffin

Kiedy się urodziłem, moi rodzice zostawili mnie samego w lesie..Nie wiem, czy mmnie nie chcieli, czy zapomnieli..Ale mniejsza z tym..Od tamtej pory, uczyłem się żyć całkiem sam, i radzić sobie w każdej potrzebie.
Pewnego dnia, postanowiłem w końcu poszukać nowego stada..Znajdowałem ich wiele, ale w żadnym mi się nie podobało, były takie..Nudne..Za to to jedno..Lazurowe Wybrzeże..Kolorowe, pełne energii, wszystkie konie, były tam takie jak ja, czyli bardzo energiczne.
Tak bardzo spodobał mi się widok stada, że postanowiłem, wejść do środka, zapomniałem o tym, że jeszcze tu nie należałem..
Chwilę potem, podszedł do mnie jakiś ogier.
K: Kim jesteś?Należysz tutaj?- spytał ostrożnie.
G: Eh..Zapomniałem..Nie, ale po prostu, kiedy wpadłem na to stado, bardzo mi się tu spodobało..Więc wszedłem żzeby pozwiedzać rwięcej..Zapomniałem, przepraeszam..
K: Okej, w tazkim razie nicc się nie stało..Rozuzmiem, że chcesz dołączyć, tak?
G: Oczyywiście- wyszczerzyłem zęby.
K: Dobrze, w takim razie, witam w Lazurowym Wybrzeżu!
I tak tutaj dotarłem...

Vanessa

Urodziłam się w stadninie, blisko Teneese czy jakoś tak. Moja mama była czystą fryzyjką tak jak i mój ojciec który był czempionem. Wszystkim się wydawało że jestem niezwykłym źrebięciem, tak byłam ale nie w zawodach lecz sama w sobie. Już gdy skończyłam rok byłam tak szybka jak moja mama. Ludzie niewiedzieli dlaczego ale uznali to za dar. Wszystkie konie ze stadniny byle czego się bały, a ja nie zwracałam na to uwagi. Moi właściciele widząc to jak szybko się uczę i jak jestem odważna zapisali mnie na wyścigi, gdy miałam 2 lata. Chociaż konia nie wystawia się na zawody w tak młodym wieku, lecz stadnina prawie upadła z powodu braku funduszy. Jakoś przekonali organizatorów bym mogła startować. Wygrałam z łatwością ten wyścig i wszystkie inne przez następny rok. Lecz podzas jednego z wyścigów jeden koń mnie popchnął i straciłam równowagę. Złamałam nogę 2 razy w tym samym miejscu. Weterynarze nie dawali mi szans. Moi właściciele dzięki mnie zarobili dużo kasy, i nie przejmowali się że jestem chora. Ganiali mnie batami żebym dalej biegała. Moja matka nie miała już sił by mnie bronic ponieważ była cała pobita batem z ołowiu. Wtedy postanowiłam uciec. Otworzyłam mój boks i mojej mamy. Szybko wybiegłyśmy lecz moja mamę zdążyli złapać, chciałam ich powstrzymać lecz było za późno widząc że mama się do niczego już nie nadaje posłali ją do rzeźni. Uciekłam, mnie nie złapali, natykałam się na różne przeszkody przez następny rok lecz przeżyłam. Pewnego dnia natknęłam się napewnego ogiera
D: Kim jesteś? - zapytał
V:  Jestem Vanessa, błąkam się od roku po świecie.
D:  Należe do stada z lazurowego bregu może dołączysz?
V: Z przyjemnością - odpowiedziałam.

Narodziny Daiquiri i Carlosa (Trevor)

Chodziłem po lesie wściekły na siebie.
"Jak ja się dałem jej tak omamić!?" - ta myśl ciągle chodziła mi po głowie.
Westchnąłem i wyszedłem na polanę gdzie leżała Dai a obok niej Kyar. Parsknąłem, odwróciłem się i ruszyłem gdzieś przed siebie.Jaka przesłodka z nich parka... zresztą na co ja liczyłem gdy zadawałem się z klaczą która nie dość, że jest w związku z ogierem to jeszcze ma z nimi źrebaki. Skręciłem w bok kiedy nagle usłyszałem krzyk Dai. Przystanąłem i zastanawiałem się, czy mam tam podbiec, czy nie. W końcu jest przy niej Kyar, ale jednak coś się we mnie złamało, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku polany. 
Gdy tylko wyłoniłem się zza drzew podbiegł do mnie ogier i spojrzał na mnie znacząco. Lekko przytaknąłem łbem i ruszyłem w kierunku klaczy, wiedziałem, że zaraz mają na świat przyjść moje dzieci... a to, czy potem zginę z rąk Kyara czy Dai to już los pokaże... Klacz sapała z wykończenia, przyłożyłem nos do jej brzucha i wymamrotałem zaklęcie. Dai się rozluźniła nie czując już bólu... Po paru minutach na świat wyszły dwa piękne źrebaki.... 

Imię: Carlos (Karlos)
Przezwisko: Caro (Karo)
Płeć: Ogier
Rodzice: Daisy i Trevor
Historia: Urodziłem się dnia 25.07.2013
Adopcja: Nie 

Imię: Daiquiri
Przezwisko: Dai Juniorka, Dari, RiRi 
Płeć: Klacz
Rodzice: Daisy i Trevor
Historia: Urodziłam się 25 lipca u boku mamy, taty i ojczyma, Kyarameru
Adopcja: Nie

...Daisy... 
Trevor uśmiechnął się zwycięsko. Ostatką sił też się uśmiechnęłam, a po chwili odleciałam...
~~Jakiś czas później
Obudziłam się w grocie mojej i Kyara. Ujrzałam go, czuwającego nade mną. Był czymś wyraźnie zdenerwowany
K: Daisy... - odetchnął z ulgą. Czyli był zdenerwowany przeze mnie?
D: Co... Co się stało? - spytałam, zdezorientowana
K: Ty żyjesz... - udawał, że nie słyszał mojego pytania
D: Kyar, co się stało?
K: Och...A co się miało stać? - warknął
Czyli poznałam już odpowiedź. Było już po wszystkim. Źrebaki pojawiły się na świecie. 
D: Gdzie one są?
K: U Weriany... - powiedział
Wstałam i już miałam do nich iść, gdy spytał:
K: Gdzie idziesz?
D: A gdzie mogę iść?
Ogier westchnął, tym razem zasmucony. Od razu się odwróciłam i ujrzałam w jego oczach żal.
D: Co się stało? - podeszłam do niego i spojrzałam mu głęboko w oczy
K: Bo teraz zapomnisz o mnie...Teraz będą ci na głowie tylko źrebaki, zostaniesz z Trevorem... - jego głos prawie się załamał
D: Jak możesz tak myśleć? Nigdy cię nie opuszczę, naprawdę - szepnęłam - Za bardzo cię kocham
K: To czemu nie masz tych źrebaków ze mną?
Na to pytanie nie umiałam odpowiedzieć. Spuściłam łeb, jednak nadal wyczuwałam, że mój ukochany jest rozżalony i rozdarty. Tak, jak ja.
...Kyarameru...

K: Wiesz..to ty idz to tych waszych zrebakow...a ja sie przejde.-powiedzialem ogier.
D:Ale...-zaczela biala klacz,jednak ogier juz byl daleko poza grotom.
''Pierw do Nel,a pozniej...nie mam pojecia.'',pomyslalem.
Pedzac przez las do groty Chanel,naszego druida duzo rozmyslalem,o mnie,o Dai,o Torr'ze,o zrebakach ktore sie niedawno urodzily.
''Najlpeiej bedzie jesli znikne z jej zycia.'',pomyslalem.''Niech bedzie szczesliwa z tym kundlem.''
Bieglem dalej i w koncu dotarlem na miejsce.
K: Czesc Chan.-powiedzialem ponuro.-Mozez mi dac eliksir zmieniajacy masc?
C: Jasne.-weszla do groty.-Prosze.-powiedziala podajac flakonik z zielonym plynem.
K:Dzieki.-powiedzialem i pobieglem do rzeki,ktora leniwie plynela w polizu lasu.
Szybko otworzylem buteleczke i jednym chaustem wypilem zawartosc.
Spojrzalem w tafle wody i z drugiej strony spojrzal na mnie masywny siwy ogier.

...Daisy...

Przechadzałam się po lesie, wsłuchując się w śpiew ptaków i szum rzeki. Nie byłam jeszcze u źrebaków, bo cały czas szukałam Kyara. Niestety nigdzie nie mogłam go zobaczyć. Spragniona, podeszłam do rzeki, a tam ujrzałam siwego ogiera. Zdziwiłam się na jego widok, gdyż naprawdę go nie znałam. Jednak mimowolnie powiedziałam:
D: Ky... Kyar?
Ogier podniósł łeb i spojrzał na mnie. Poznałam go od razu - tylko on miał takie głęboki oczy.
D: Coś ty ze sobą zrobił! - powiedziałam, załamanym głosem
K: A co? Nie wolno mi? - warknął
D: Och... Co ci się stało? Jeszcze nigdy tak do mnie nie powiedziałeś!
K: No i?
W moich oczach pojawiły się łzy, jednak nie uoniłam ani jednej. Byłam silna i odbiegłam do niego do Chanel. Skoro on zrobił to, to czemu ja nie mogę?
D: Chanel? - rozejrzałam się nad jeziorkiem
C: Tu jestem! - zaowłała i wyłoniła się zza krzaków
D: Daj, proszę Szmaragdową Mgiełkę - powiedziałam
C: Co was z tym napadło? - westchnęła, ale podała mi zielony flakonik. Teleportowałam się z powrotem, do Kyara. Spojrzał na mnie znowu, a ja otworzyłam flakonik i duszkiem wypiłam zawartość.
...Kyar...

K.Ładnie wyglądasz...-powiedziałem czule i troskliwie,jednak po chwili zmieniłem ton głosu na oschły.-Nie myśl że to coś zmienia i że wyprowadziłaś mnie z równowagi,nie,równowagę już dawno straciłem.
Spojrzałem za siebie zauważyłem tam gęsty lasek.Nie był on jednym z naszych terenów.
Po chwili namysłu wszedłem do niego ignorując zduszony krzyk mojej partnerki.
Od razu uderzył mnie straszliwy odór bagien.Zgniłe od wody rośliny,ruchome piaski,trująca woda..a przy tym różne najmożliwsze jadowite stworzenia.
Mokradła?Moczary?
Bez chwili zwłoki wyleciałem jak strzała z bagien.
K. Mamy zakazany teren,bagna,ah,oczywiście jeśli się zgadzasz.
D. Ok..

Chanel - Espano, gdzie jesteś?

Ostatnio pracowałam ciężko nad kolejnym eliksirem. Niestety nic mi nie wychodziło, nie potrafiłam się skupić. Byłam na siebie zła
"I taki ze mnie druid" cały czas gnębiłam się tym zdaniem.
Wtedy przypomniałam sobie, że Espana znała się trochę na eliksirach. W końcu dzięki niej mamy Łzy Espany! 
Poszłam do lasu, szukając jej. Nigdzie jej nie było widać. Zamiast tego dosłyszałam wołanie:
- Chanel! Chaaaneeel!
Zaczęłam rozglądać się, szukając danej osoby. Po kilku minutach zauważyłam biegnącą przez las białą klacz. Podbiegłam do niej, będąc pewną, że to Esp.
C: Espa... - wtedy skapłam się, że to nie była tamta klacz, tylko Daisy
D: Tu jesteś! - ucieszyła się na mój widok
C: Szukałaś mnie?
D: Tak. Mam wielką prośbę - uśmiechnęła się
C: Jaką?
...Daisy...
: Chciałam cię prosić o Napój Bliźniąt
C: I Eliksir Hery do zestawu?
D: Nie... - spuściłam łeb
C: Dlaczego? Czemu nie chcesz już zobaczyć źrebaków? Przecież ty i Kyar będziecie szczęśliwi!
D: Kyar? - podniosłam łeb i uniosłam brew
C: No tak, w końcu jest ojcem, nie? - uśmiechnęła się. Pokiwałam głową, przecząco. Klacz zrobiła się blada, przez długą chwilę nic nie mówiła.
C: K... Kto?
Wzięłam głeboki wdech i spojrzałam jej w oczy.
"W końcu jest moją przyjaciółką. Chyba..." pomyślałam
D: Tre... Trevor - powiedziałam, a po policzku spłynęła mi łza
...Chanel...
 C: Trevor?Ahm....W takim razie..Gratulacje- spróbowałam się uśmiechnąć, lub chociaż zachować jak najmniej zdziwioną minę, ale niezbyt mi się to udało...
D: Ehm...Dzięki- lekko się uśmiechnęła- Ale Chanel..
C: Tak?
D: Ja..Przepraszam..
C: Ale za co?
D: Ponieważ, wiem, że kiedyś było coś pomiędzy wami, a ja tak..
C: Nie, spokojnie!Nic się nie stało- uśmiechnęłam się- I tak do niczego wielkiego między nami nie zaszło..Ale mam jedno pytanie..Co z Kyarem?
...Daisy...
Spuściłam łeb. W moich oczach pojawiły się łzy, jednak byłam wystarczająco silna i nie uroniłam ani jednej. 
D: A co miałoby być? - powiedziałam cicho - Nie wybaczy mi nigdy - po policzku spłynęła mi łza. Chanel od razu zaczęła mnie pocieszać:
C: Na pewno wybaczy... Zobaczysz, za jakiś czas będzie znów tatmą szczęśliwą parą...
D: Ze źrebakami? - nadal patrzyłam w ziemię
C: Kiedy one dorosną same będą sobie radzić, nie będą potrzebowały twojej pomocy... Daj mu czas, a ci przebaczy, uwierz mi...
Spojrzałam na nią. Patrzyła na mnie z żalem w oczach. Chyba naprawdę nie zazdrościła mi.

El Diablo - Moje moce

Ostatnio dużo czasu spędzałem z siostrą. Nie miałem z kim innym, na razie w stadzie nie było ładnych klaczy. No cóż, można poczekać. No dobra, Chanel miała w sobie coś, co mówiło mi, że ewentualnie mógłbym być z nią. Jednak była ode mnie starsza. No cóż, poczekamy, może zjawi się jakaś nadludzko piękna, młoda klacz. 
Jednak nie to mnie drażniło. Gdy spędzałem czas z Isabell, wyczuwałem jej emocje! Tak, wiedziałem kiedy jest smutna, kiedy wesoła! Jednak nie to było dziwne. Gdy pomyślałem, że chciałbym, żeby była szczęśliwa, to po chwili była cała w kwiatkach! Bardzo mnie to zadziwiło, jednak coś mi przebłysnęło w głowie, gdy tata mówił coś o mocach. No cóż, chyba zaczynałem odkrywać swoje.
Jednak towarzystwo Bell miało jeszcze jedno dno. A było to troszkę bardziej dziwne. Gdy rozmawiałem z nią, nagle dosłyszałem jakieś zdanie, którego w rzeczywiście nie wypowiedziała. Mówiła, że to tylko myśl przeleciała jej przez głowę!
Jednak kolejna moc, jaką odkrywałem już w samotności, najbardziej mnie zdziwiła, a nawet przeraziła. Kiedy walczyłem z wilkiem... zamieniłem się w wilka! W dodatku byłem większy i potężniejszy, więc bez problemu go pokonałem. Kiedy biegłem do Kyara, powiedzieć mu co się stało, zmieniłem się w orła! Ten powiedział mi, że to zmiennokształtność. 
I: Co ty taki spięty, braciszku? - spytała Isabell, gdy szliśmy przez łąkę
ED: Po prostu przeżywam ciężki okres...
I: To znaczy?
ED: Odkrywam swoje moce... - westchnąłem
...Isabell...
I.Ahh,to nic trudnego.-usmiechnelam sie.
ED.A ty jakie masz?-westchnal.
I.Torturowanie umyslem,wladanie zywiolami,wysysanie zycia,czytanie w myslach.
ED.Fajnie.-usmiechnal sie.
I.A twoje?-ogier wyrectowal moce.-Ciekawe.
Usmiechniety ogier klacza poszedl do lasu.
ED.Tylko mam problemy sercowe....
I.Kto?-zapytalam.-Jesli Nadia lub Weriana...
ED.To La Costa.-przerwal mi.-Chce zebym z nia byl ale ja na razie..nie jestem gotowy na partnerke.
...El Diablo...
I: Jak chcesz mogę ją spławić... - powiedziała
D: Bell! Jak możesz! - warknąłem - Przecież to też klacz!
I: Ale masz jej dość
D: Nie mam jej dość, po prostu nie chcę być jej partnerem... - westchnąłem
I: No właśnie dlatego do niej idę - szła już w stronę groty costy.
D: Isabell! - złapałem ją za ogon i przyciągnąłem do siebie - A czy, jeśli ty się kiedyś w kimś zakochasz, byłoby ci miło, gdyby siostra twojego ukochanego, spławiła cię?
Klacz wzruszyła ramionami
I: Miałabym gdzieś jej słowa - powiedziała obojętnym tonem
Uniosłem brew, czekając, aż dojdzie do niej, to, co powiedziała
I: Dobra... - westchnęła - Nie spławię jej...
D: Dzięki siostrzyczko - uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło. Przewróciła oczami.

Isabell - Moce

Przechadzalam sie po lesie w poszukiwaniu moich mocy.
Moj ojciec powiedzial ze jest to bardzo ekscytujace,iec bardzo sie ucieszylema,jednak,na razie niczego nie znalazlam,oprocz kilku siniakow.
Probowalam latania,szybkosci,niewidzialnosci,teleportacji,plywania,ale nic!Nagle uslyszalam warzcenie w krzakach i wyskoczyl na mnie ogromny wilk!Przestraszylam sie,jednak bylam odwazna wiec probowalam walczyc.Chcialam by wilk cierpial za to ze mnie zaatakowal.Nale to sie stalo.Zdziwilam sie,jednak po chwili okazalo sie ze odziedziczylam moc po ojcu!Torturowanie umyslem,hmm...nagle wilk wbil sie klami w moje cialo,jednak nie czulam bolu a wilk najwyrazniej slabl.Po chwili padl martwy u moich kopyt..wysysanie zycia?Hmm...nagle uslyszalam cos,tyle ze nikt nie gadal,czyli czytanie w myslach...bieglam dalej,i dalej zadowolona.Mialam pomysl!Sprobowalam i okazal sie trafny,wladlam zywiolami.

Daisy - Bolesna prawda

Po ostatnim spotkanie z Trevorem... Nie mogłam na siebie spojrzeć. Czułam do siebie odrazę. Jak mogłam? Przecież moim partnerem był Kyar! To, co zrobiłam, a raczej na co pozwoliłam ,było... Okropne... Nie mogłam spojrzeć sobie w oczy...
Ostatnio czułam się dziwnie. Chciałam pójśc do szamana, jednak jedynym szamanem był Torr... Zdecydowałam pójśc do Chanel, może ona poradziła by mi, co mam zrobić. Ta zbadała mnie delikatnie, a po chwili uśmiechnęła się tajemniczo
D: Cieszy cię to, że cierpię? - spytałam. No cóż, należało mi się
C: Nie. Cieszę się z tego, że kolejny raz zostaniesz matką - spojrzała na mnie
D: C... Co?1 - krzyknęłam
C: To. W stu procentach jesteś w ciąży!
"O mój Boże... Przecież od porodu jedyną osobą, z którą się kochałam, był..." - wolałam o tym nie myśleć. W moich oczach pojawiły się łzy. Nel myślały, że to łzy szczęścia, gdyż grymas na twarzy zakamuflowałam.
D: Och... Dzięki za wiadomość, pójdę do Kyara... - powiedziałam cicho. Może i Nel była moją najbliższą przyjaciółką, jednak najpierw chciałam to powiedzieć Kyarowi. Poszłam najwolniej jak umiałam do naszej groty, gdzie go zastałam. Cały czas miałam spuszczoną głowę, więc on nie mógł tego zignorować
K: Kochanie, co się stało? - spytał czułym głosem
D: Nie masz powodu tak do mnie mówić - po pysku pociekła mi łza
K: Dlaczego? 
Milczałam. Nie wiedziałam jak mu to powiedzieć. Po długiej chwili wzięłam głęboki wdech i powiedziałam najcichszym z głosów:
D: Jestem w ciąży...
On zrozumiał to. Wiedział, że to nie on jest. Wiedział, że nie jestem tylko jego.
...Kyarameru...
K: Kto? - powiedziałem miażdżąc słowa ze zlosci.
Klacz pokiwała głowa, przestraszona a po jej pysku zaczely lecieć lzy.
K.Kto!?-wkurzyłem się na nia.Normalnie bylem spokojnym ogierem,ale jak ona mogla,jak ona mogla mnie zdradzic po tym co po miedzy nami zaszło?!
D.Trevor...-zaczela lkac klaczka.
K.Zabije go.-zdenerwowałem się.Unoszony furia pogalopowałem do lasu,w okol mnie byl krag z płomienie,a Torturowaniem Umysłu lamalem drzewa i glazy.Jak ona moga!?-Tak bardzo chciałem jej nienawidzic,jednak coraz bardziej ja kochałem.Jak ona mogla mi i Isabell,i Diablo'wi to zrobić?Jak mogla?Przeciez wiedziala co robi!
D.Kyar!-krzyczała klacz za mna,cala zalana lzami.Nie obchodzilo mnie to,mialem tylko jeden wyrazny cel,-zrobić cos Torr'owi.
Uwazalem o za dobreo ogiera,nigdy nie moglem go czymś skazić,nie rozrabial w stadzie,byl zawsze opanowany.A teraz!?Przystawial sie do mojej klaczy!
D.Kyar,prosze!-wolala caly czas klacz.
Ale po prostu bielem i bieglem,majac ten cel,ten jedyny cel.Daisy mogla mnie po tym zostawic,nie obchodzilo mnie to.
Biegalem wszedzie az w koncu o znalazlem.
Stal niczym nic niewinny oier,ogladajacy zachod slonca.''Zaplacisz mi za to.''-pomyslalem. Cieszylem sie ze Daisy bedzie miala zrebaka.Ale czemu z nim,czemu to zrobila?Na sama mysl o tym lzy nalecialy mi do oczu.W furii unioslem sie w powietrze.''O,cos nowego.''
Cala sila umyslu,cala moja furia zaatakowalem ogiera,ktory juz chyba wiedzial co się za chwile stanie.Patrzylem na niego z nienawiscia,jakbysmy byli w starych wiekach gdy splodzenie dziecka po za lozem partnerskim bylo niczym mordestrwo.
Moja furia podsycala i podsycala moc,która i tak juz zawsze byla mocna.Ogier zazcal skomlec,a po chwili wrzeszcec z bolu,a po jego ciele splywaly strozki krwi.
Kochalem Daisy,i nie moglem pozwolic by tak ******** sie z nia puszczal.
Jendak bylem troche smutny z tego powodu,nie chcialem go zabic.Wiec przetalem uzywac mocy i odezslem wkurzony na caly swiat.
Zauwazylem szczyt pewnej gory,wiec z rzpaczy chcialem skoczyc z niego.Wezslem na sam czubek.
Nagle uslyszalem za soba glos Daisy.

...Daisy... 
D: Nie rób tego, błagam - powiedziałam ze łzami w oczach
K: Dlaczego nie? Nie mam dla kogo żyć - warknął, nie odwracając się
D: Isabell... Diablo... - siebie nie miałam odwagi wymienić
K: Są dorośli 
D: ...ja - powiedziałam cicho
K: Wolisz jego - powiedział łamiącym się głosem
D: Nie. Kocham ciebie i tylko ciebie
K: To dlaczego mu pozwoliłaś?
Na to pytanie nie umiałam odpowiedzieć. Ogier przygotował się do skoku i... Odbił się mocno. 
W zaskakująco szybkim tempie użyłam dwóch mocy - latania i teleportacji. W ułamku sekundy złapałam ogiera, zleciałam na dól i postawiłam na ziemi. Spuściłam łeb, jednak po chwili spojrzałam na niego. Nie umiałam wyczytać z jego twarzy uczuć, zamiast tego rzuciłam mu się na szyję i pocałowałam namiętnie
D: Kocham cię - wyszeptałam 
...Kyarameru...
 K. Ja ciebie tez Daisy.-powiedzialem i poczulem na jej policzkach slone lzy.-Przepraszam ze tak, na ciebie nakrzyczalem,przepraszam.
Zazcalem ja tulic do mojeo masywneo ciala,chcialem ja chronic przed wszystkimi mozliwymi przeszkodami ktore moly stanac na naszej drodze do prowadzenia normalnej rodziny.
D.Ja ciebie tez przepraszam.-powiedziala skruszona.-Nie moglam nic na to poradzic.Wybaczysz mi?
K.Tak,Kochanie,wybacze ci.-pocalowalem ja w czolo,a biedulka szlochala,kochalem ja nad moje zycie.Nie wyobrazalem sobie zycia bez niej.
D.Przepraszam.-szeptala co chwile wtulona w moja gesta grzywe.-Przepraszam.
K.Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.-szeptalem jej na ukojenie,po chwili zauwazylem ze jest bardzo zmeczona wiec podnioslem ja i zanioslem do groty.Polozylem ja na skalnej polce po czym polozylem sie obok klaczy.

...Daisy...

Uśmiechnęłam się. Czyli jednak nadal mnie kocha. Ogier pocałował mnie czule, a ja znów się uśmiechnęłam. I wtedy przypomniałam sobie o Trevorze. No cóż, porzucę go, razem ze źrebakiem. A żeby było mu ciężej, wezmę eliksir na bliźniaki. Niech sam się z nimi męczy, ja nie będę mogła z nimi przeżyć ani minuty.
K: Nad czym myślisz? - wyszeptał do mojego ucha
D: O... Trevorze
Ogier spowarzniał.
D: I o tym, że on będzie się zajmował bliźniakami
K: Bliźniakami?
D: Chcę mu dorzucić większy ciężar - uśmiechnęłam się szeroko, specjalnie dla mojego ukochanego
...Kyarameru...
 K.Nie,nie rob tego.-spowazniali spochmurnial.- Dobra Alfa,to litosciwa Alfa.
D.Ale...-zdziwila sie.
K.To znaczy ze nie pochwalam tego, wiec wolalbym zebys tego nie robila. - spojrzal w niebo. - Jesli chcezs by cie szanowali,niczego mu nie rob. Juz go wystarczajaco ukaralem.
Daisy cos mruknela a Kyar wyszedl z groty.''Tak za toba tesknie,ojcze.''-pomyslal smutny.
D.Jestes na mnie zly?-zapytala.
K.Nie.-odpowiedzial.-Tak,ale nie moge przestac cie kochac.
Klacz przytulila sie do ogiera i razem ogladali ksiezyc.
D.Tu jest slicznie w nocy.-powiedziala.
K.Wiem.
Ogier zastrzygl uszami a klacz zrobila to samo,po calej grocie rozeszla sie nieziemska muzyka a po chwili z ciemnosci nocy wylecial ognisty feniks.
Podlecial do ogiera i usiadl mu na grzbiecie,tulac glowke do smolisto-czarnej grzywy.
...Daisy...

D: Co to za feniks? - spytał, patrząc na zwierzę
K: Skąd ja mam wiedzieć? Widzę go pierwszy raz - powiedział
D: Ech... Kim jetseś? - zwróciłam się do ptaka, mając nadzieję, że odezwie się
E: Mam na imię Estella - powiedziała dźwięcznym głosem
D: Mogę wiedzieć czemu przytulasz się do mojego partnera?
E: Przepraszam, ale boję się...
D: Czego? - w jej głosie naprawdę było słychać strach
E: Jestem... No cóż, można powiedzieć Księżniczką Niebios... Wszystkie zwierzęta, które pochodzą z tego, że dobrze latają, muszą mnie słuchać. 
D: Och, nie wiedziałam - ukłoniłam się przed nią
E: Nie przesadzaj... - westchnęła i rozejrzała się nerwowo
D: Więc jakie niebezpieczeństwo wam zagraża?
E: Pewne stado koni... Nie znam nazwy...
D: Nie rozumiem... Przecież one nie są ci poddani, chyba, że to stado pegazów...
E: Nie, to są czarne konie, bez skrzydeł...
D: Więc dlaczego grozi wam niebezpieczeństwo? - spojrzałam na Kyarameru, mając nadzieję, że on to rozumie.
...Kyarameru...
 K.Tak,one maja moc latania!-wymyslil kary ogier.-Dodatkowo moga panowac nad pogoda ktora wam nie sprzyja.
E.Tak,baardzo dobrze.
D.Wiec chcesz bysmy je pokonali?
E.Zrobisliscie by to dla mego ludu?-zapytala z nadzieja.
D i K.Tak.odpowiedziala para zgodnie.
E-Dziekuje!Tak bardzo wam dziekuje.-nagle wysypal sie z jej skrzydel zloty proszek.-To Ekscidium Alatrecó,pyl dzieki ktoremu mozna ulecvzyc a takze zwiekszyc sily osoby na ktorym go uzyto.
Po chwili wyjela sakiewke z pylem za skrzydla.Wyjasniajac:
-To dla was,gdyz walka z tzym stadem wiele ryzykujecie.Pozniej dostaniecie wiele innych eliksirow.Moje feniksy beda zawzse obok was by was uleczyc.

...Daisy...
D: Dziękujemy - uśmiechnęłam się do ptaka
E: To ja dziękuję za pomoc... - powiedziała, po czym rozpostarła wielkie skrzydła i wzbiła się w powietrze.
K: Poczekaj! - zawołał mój ukochany
Feniks zatrzymał się i spojrzał na nas z góry.
K: Możemy lecieć z tobą? - spytał
E: Jak? - uniosła brew
D: Mamy pewny eliksir, dzieki któremu można mieć skrzydła, jednak tylko na jeden dzien.... Tylko musiałabym pójść do druida, dasz nam chwilę?
E: No dobrze... - zaczęła zlatywać na ziemię, po czym usiadła mi na ramieniu. 
D: Poczekasz tu czy chcesz się załapać na teleportowanie?
K: Jeszcze się pytasz?  -wyszczerzył zęby, po czym złapał mnie za ogon. 
Po chwili byliśmy już w pracowni druida. Jak zawsze, pracowała tam nasza Chanel. Kiedy ujrzała Estellę, zrobiła wielkie oczy
D: Nie czas na wyjaśnienia, daj nam kilka Łez Espany- powiedziałam szybko
C: Mam tylko 4 flakoniki... - powiedziała cicho
D: Wystarczy... Dawaj, szybko! - pospieszyłam ją, a Nel już dała mi 4 flakony z przezroczystym płynem. Teleportowałam się spowrotem ,jednak teraz nie udało mi się zachowac gracji i cała trójka wylądowała na ziemi. Dzięki Bogu eliksiry były całe
...Kyarameru...
K: Daisy.-rzucilem lekko z wyrzutem.
D: Wiesz,Kyar,to nie jest takie proste.-warknela.
K: Dobra,dobra. Spokoj.-powiedzalem.-Nic sie nie stalo.
Daisy tylko warknela i rzucila mi flakonik,szybko zlapalem go i spojrzalem na klacz z dezaprobata.
Otworzylem go i wypilem jedym duszkiem cala zawartosc,a klacz uczynila to samo.
E: Pospieszcie sie.-ponaglala
K: Juz,juz.-mruknalem.
D: Dobra,lecimy!-krzyknela Daisy.
Spojrzalem na swoj grzbiet,a na nim byly dwa czarne skrzydla,jak u kruka.
Ruszylem nimi i troche unioslem sie w powietrze.
Pewniejszy siebie zaczalem nimi 'machac' i unosilem sie w powietrze,coraz wyrzej.

...Daisy...

Gdy tak lecieliśmy, wyczuwałam, że Kyar był zachwycony. No cóż, pierwszy raz w życiu latał. Gdy ja pierwszy raz wzbiłam się w powietrze o mało nie zaczęłam piszczeć z podniecenia.
Jednak po chwili już lecieliśmy w dół.
D: Mówiłaś, że oni potrafią latać - powiedziałam
E: Owszem... - powiedziała, lecąc z przodu. Po chwili jej łeb zaczął znikać, potem tułów, a na koniec ogon! Leciałam z tyłu i ujrzałam, że Kyar zniknął tym samym sposobem. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy, po czym przyspieszyłam. Kiedy otworzyłam oczy byłam w całkowicie innej krainie! Teraz unosiłam się nad fiołkowymi drzewami, które przeszywały błękitne potoki i strumienie. Westchnęłam, zdumiona widokiem, jednak od razu spojrzałam przed siebie. Wtedy zauważyłam, że przede mną nie ma ani Estelli ani Kyara. Rozejrzałam się i ujrzałam, że już pikowali w dół. Zrobiłam to samo i jako pierwsza wylądowałam na ziemi z nadzwyczajną gracją. Po mnie wylądował Kyar, a następnie usiadła mi na ramieniu Estella.
D: Gdzie oni są? - spytałam, jednak po chwili już wyłoniło się kilka czarnych koni. Poznałam, że 2 z nich to klacze.
- Co wy tu robicie? - warknęła jedna z nich. Druga patrzyła na Kyara. Jej wzrok był tak ohydnym, że zachciało mi się rzygać. Patrzyła na niego pożądliwym wzrokiem, jakby chciała rzucić się na niego i zacząć całować.
D: Chcę porozmawiać z Alfą - spytałam
- To ja - klacz splunęła mi prostu w twarz. Kyar położył uszy po sobie, jednak ja miałam gdzies ten gest. 
- Czego chcesz?
D: Chciałabym was prosić, abyście opuścili te tereny lub chociaż przestali krzywdzić zamieszkałe tu zwierzęta. - powiedziałam spokojnie
Jakiś ogier prychnął.
- Ty wredna żmijo. - klacz popatrzyła na Estelle - Jesteś takim tchórzem, że zwołujesz tu jakieś zapchlone konie, by ci pomogły?
K: Nie nazywaj jej tak - powiedział odważnie Kyar, wychodząc im na przeciw. Tym gestem również zasłonił soba mnie i feniksa. 
- Ty się nie wtrącaj - warknęła i przeszła obok niego, podchodząc do mnie
- Won z moich terenów
D: To nie twoje tereny! One należą do Estelli! - krzyknęłam, a klacz dała mi w twarz. Wściekły Kyar kopnął ją od tyłu, prosto w zad. Po chwili zaczęła krzyczeć, a reszta jej stada nie wiedziała co zrobić. 
D: Moja kolej - powiedziałam do Kyara, mrugnęłam do niego i spojrzałam w oczy Alfie. Po chwili padła trupem
K: Won z tych terenów. Nie macie już Alfy, więc nie ma kto uratować waszych śmierdzących zadów - warknął Kyar. Kilka osobników z wrogiego stada już miała się wycofać, jednak pozostali przywołała ich do porządku.
D: Won! - krzyknęłam. Stado uciekło, przerażone moim krzykiem
D: I zostawcie w spokoju królestwo Estelli! - krzyknęłam po raz kolejny

Daisy & Trevor - Źrebak

...Część I...
Pewna biała klacz chodziła po łące.
Potężny ogier biegał po lesie, nudząc się.
Znudzona klacz postanowiła pójść na spacer, do Kopytnego Lasu.
Przystanął i zaczął nasłuchiwać
Idąc, klacz wpadła na pewnego zimnokrwistego ogiera.
D: Przepraszam, niezdara ze mnie
Lekko przechylił łeb
T:Nic się nie stało
D: Daisy jestem, a ty?
T:Trevor,miło poznać-lekko pochylił łeb do przodu
D: I wzajemnie
Spojrzał na nią
Klacz uśmiechnęła się słodko, tak samo jak ogier.
D: Czy w ramach przeprosin, dasz się zaprosić na spacer?
T: Pewnie
Klacz poszła w stronę Magicznego Jeziorka, chcąc dojść do Wybrzeża, a ogier ciągle szedł obok niej. Nagle klacz sprintem wbiegła do wody, nie czekając na ogiera. Ogier tylko uśmiechnął się i przystanął na brzegu. Daisy złapała go za ogon i wciągnęła na głębszą wodę.
Trevor zanurzył łeb w wodzie i wyglądał jak krokodyl i wypuścił parę bąbelków z nosa i się uśmiechnął. Dai zaśmiała się uroczo, ale nagle zaczęła wpatrywać się w jeden punkt, nic nie mówiąc.
Ogier popatrzył na nią
T:Coś nie tak?
D: Cii... - uciszyła go gestem
Samiec spojrzał w tą samą stronę co ona.Po chwili klacz wyszła z wody, a Torr przechylił łeb. Gdy klacz poszła na zachód, ogier dogonił ją.
Klaczka podeszła do karego źrebaczka i spytała:
D: Co tutaj robisz?
Trevor spojrzał na źrebię.
Źrebaczek spojrzał na oboje, przestraszony. Klacz uśmiechnęła się jak by była jego matką.
D: Gdzie twoi rodzice, malutka?
Źrebak milczał.
Torr zniżył łeb do jej poziomu, tak, aby spojrzeć źrebakowi w oczy i powiedział:
T:Nie musisz się bać
Klacz westchnęła, patrząc na pociechę, po czym wzięła źrebię na kark i wolnym krokiem poszła do Chanel w towarzystwie ogiera. Gdy doszła do Magicznego Jeziorka, podbiegła do nich Chanel.
C: Co to za kruszynka? - spytała, patrząc na źrebię
Nagle ogier odszedł, czując się niepotrzebny.
Daisy szybko wytłumaczyła wszystko Chanel i podbiegła do Torra.
D: Spacer się nie skończył. - wyszczerzyła zęby
Ogier uniósł lekko łeb i uśmiechnął się do niej
D: Nadią zajmie się Chanel...
T:Słodka z niej klaczka
D: Czyż nie? Chyba ją zaadoptuję, jeśli Kyar się zgodzi
Westchnął i uśmiechnął się krzywo
D: To gdzie idziemy?
T:Nie wiem..nie znam tu za bardzo terenów
Klacz westchnęła, po czym poszła na północ, w stronę Wodospadu, a ogier szedł za nią ze spuszczonym łbem.
D: Coś się stało?
T:Nie-wymamrotał
D: Czyżby motylki w brzuchu? - uniosła brew
Stulił uszy i nie odpowiadał.
D: No... Która jest tą szczęściarą?
Patrzył tępo w ziemię i nadal nie odpowiadał.
D: No powiedz... Nie bój się, nikomu nie wygadam
T:A czy to ma jakieś znaczenie?Nie sądzę.
D: Oj ma.. Jestem amorkiem w stadzie... Spróbuję was styknąć - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu
T:Nie uda Ci się-wymamrotał
D: Zakład? Powiedz tylko, która to
T:Ty...-powiedział prawie bezgłośnie.
Klacz gwałtownie stanęła.
Jeszcze bardziej stulił uszy i szedł dalej.
Klacz nadal stała w miejscu.
Stanął pod jakimś drzewem i patrzył na trawę.
Klacz podeszła do niego, nadal w szoku.
D: Na... Naprawdę?
Prawie nie zauważalnie przytaknął.
Klacz westchnęła.
D: Słuchaj... Ja... - w jej oczach pojawiły się łzy
Podniósł łeb i popatrzył na nią
T:Wiem,że masz kogoś,tylko proszę,nie płacz..-powiedział cicho.
Klacz odwróciła się i odeszła powoli, ciągle roniąc łzy.

 ...Część II...
Klacz szła przez las, roniąc łzy, jednak ogier podbiegł do niej.Bała się na niego spojrzeć.
T: Wszystko okey? - powiedział cicho
Daisy milczała. Stulił uszy i spuścił wzrok.
T: Przecież i tak kochasz Kyara
T: To dlaczego się tym zadręczasz? Jestem tylko durnym małolatem
D: Nie mów tak - uciszyła go gestem
Spojrzał jej głęboko w oczy. Uśmiechnęła się. Odwzajemnił uśmiech. Westchnęła i znów zaczęła się smucić.
T: Zapomnij o mnie i żyj szczęśliwie z twoim partnerem... - lekko trącił ją nosem.
D: A ty znajdź partnerkę - uśmiechnęła się
T: Nie znajdę, uwierz mi
D: Akurat ci nie wierzę
T: Ale to prawda
D: Nie prawda
Fuknął i spuścił łeb. "No ciekawe kogo" - pomyślał
Nagle do uszu obu koni doszedł potężny ryk. Klacz przestraszyła się. Ogier podniósł szybko łeb i rozejrzał się.
Z krzaków wyłonił się ogromny tygrys, groźnie patrząc na parę koni.
Przełamując strach, Trevor spojrzał na tygrysa wyzywająco. Zwierzę ryknęło na cały las, a klaczy zjeżyła się sierść na karku.
Ogier zaczął bronić klaczy. Kopnął tygrysa z całej siły tylnymi nogami a kot runął na ziemię. Tygrys jednak po chwili się podniósł i rzucił na przestraszoną klacz. Ogier też nie dawał za wygraną. Dał tygrysowi kopa w bok, a on wpadł na krzaki. Podbiegł do niego, stanął na tylnich nogach i z całą siłą przygniótł tygrysa przednimi kończynami łamiąc mu żebra.
Nagle na ogiera rzucił się inny tygrys, wgryzając mu się w kark. Klacz podbiegła do nich i kopnęła zwierzę, niestety nadal się mocno trzymał.
...Część III...
Klacz podeszła do tygrysa i zajrzała mu głęboko w oczy. Ogier zaczął skakać jak opętany, aby zrzucić z siebie zwierzę, jednak tygrys nadal się trzymał. Oczy klaczy rozbłysły czerwienią, a tygrys zaczął piszczeć. Po chwili tygrysie serce znieruchomiało na zawsze. Ogier lekko potrząsnął łbem, aby zrzucić z siebie ciało. Daisy uśmiechnęła się do ogiera promiennie, a on odwzajemnił uśmiech z wdzięcznością.
D: Za to idziemy na spacer - powiedziała, nadal się uśmiechając
T: Mi pasuje - wyszczerzył zęby w uśmiechu
D: Jak również mi - odwróciła się i poszła w stronę Wybrzeża. Samiec zaczął iść za nią, a potem obok niej.
Nagle klacz upadła, tracąc przytomność. Ogier popatrzył na nią lekko spanikowany. Nie wiedział co zrobić, tylko patrzył na nią tępo.
Po chwili klacz zaczęła kaszleć, po czym otworzyła oczy i spojrzała na ogiera.
T: Wszystko okey? - powiedział cicho.
D: Ta... Tak... - wymamrotała
Lekko przechylił łeb.
D: Co się stało? - wstała
T: Niic.
D: To czemu niczego nie pamiętam?
T: Eeee?
D: No to. - warknęła
T: Ale ja nic nie zrobiłem.
D: Teraz to ja się pogubiłam
Patrzył na nią pytająco.
D: Dobra tam... - zaczęła iść w stronę wody. Pokiwał głową z dezaprobatą po czym ruszył za nią.
D: Jakiś problem? - klacz była do niego odwrócona, jednak widziała jego minę
T: Nie
Uśmiechnęła się do niego po czym wbiegła do wody
Westchnął,uśmiechnął się i stanął na brzegu.
D: Idziesz? - spojrzała na niego
T: Niee - powiedział ze śmiechem.
D: Ah, tak? - weszła na płytszą wodę i ochlapała ogiera.
Uśmiechnął się szeroko.
Klacz złapała go za ogon i wciągnęła do wody.
T: Niee! - krzyknął ze śmiechem.
D: Taaaak! - zanurzyła jego łeb w wodzie
Wynurzył łeb z wody i uśmiechnął się do niej. Klacz uśmiechnęła się zwycięsko i znów wepchnęła go do wody. Gdy się wynurzył, parsknął, wypluwając wodę.
Klaczka nie czekając na ogiera popłynęła na głębszą wodę, a ten stał w tym samym miejscu. W drodze wpadła na szatański plan. Obejrzała się i ujrzała, że jej ofiara patrzy na las. Zanurzyła się pod wodę i usiadła na dnie.
Ogier lekko zniżył łeb i zaczął pić wodę. Rozejrzał się, a gdy zauważył, że nigdzie nie ma Dai, zaczął się lekko niepokoić.
Klacz nadal czekała na to, jak zareaguje. 
Po chwili dał sobie spokój i wrócił do picia wody.
Klacz podpłynęła do miejsca, gdzie stał ogier, nadal się nie wynurzając. Złapała go za nogę i wciągnęła pod wodę, a ten zaczął się szamotać, jednak była silna i udało jej się to.
Gdy ogier w końcu się wynurzył i rozejrzał, klacz nadal siedziała pod wodą. 
Ten zmrużył oczy i wyszedł z wody.
Gdy ogier już wyszedł z wody, klacz wyskoczyła z wody i skoczyła mu na kark.
D: Akuku
Uśmiechnął się.
T: A więc to ty?
D: Nie. Krokodyl - pokazała mu język
Westchnął.
D: Coś nie tak?
T: Wszystko okey
D: Czyżby? - uniosła brew
T:Nom
D: Gadaj - dała mu sójkę w bok
T: No powagaa - powiedział ze śmiechem
D: Skoro tak - uśmiechnęła się po czym zeskoczyła z niego
...Część IV...
D: To co robimy?
T: A co chcesz?
D: Nie mam bladozielonego pojęcia
Uśmiechnął się, a ona westchnęła. Ogier spojrzał w niebo, natomiast klacz zaczęła wpatrywać się w uroczy zachód słońca, który wydawał się aż magiczny. Spojrzał na nią.
Nadal wpatrywała się w piękny widok
Westchnął.
D: Coś nie tak? - spojrzała na niego
T:Wszystko okey.
Uśmiechnęła się uroczo, specjalnie dla niego, a ten zrobił to samo. Klacz spojrzała mu głęboko w oczy, a on przybliżył się do niej, po czym spuścił wzrok.
D: Co?
T: Nic - uśmiechnął się.
Odwzajemniła uśmiech, a ten spojrzał jej w oczy. Nogi się pod nim ugięły. Zmarszczyła brwi, nadal patrząc mu w oczy. Spojrzał w niebo, a potem na nią.
Uśmiechnęła się uroczo. Lekko się uśmiechnął i pocałował ją.
...Część V...
Klacz spojrzała na niego.
T: Kocham Cię... - powiedział cicho patrząc jej w oczy
Klacz nie wiedziała co powiedzieć, jednak nie spuściła wzroku. Po chwili wzięła głęboki wdech i powiedziała:
D: Ja... - nie umiała dokończyć
Uśmiechnął się do niej, a ona odwzajemniła uśmiech niepewnie.
D: Ale Kyarameru...
Westchnął, a ona spuściła łeb
Spojrzał na nią i uśmiechnął się do niej i znów pocałował mając gdzieś jej partnera. Klacz spojrzała znów na niego. Uśmiechnał się szarmancko i zaczął ją miziać po szyi. Patrzyła na niego uważnie,a ten lekko zjechał w dół i zaczął ją miziać po grzbiecie, po czym spojrzał na jej minę kątem oka. Po chwili przestał. Klacz spojrzała na niego. Lekko sie uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech, nie wiedząc co się dzieje. Spojrzał jej w oczy, a ona uśmiechnęła się niepewnie, tak jak on.
T: Spokojnie,przecież nic nie zrobię bez twej zgody.
Uniosła brew, szukając drugiego dna w tym zdaniu. Uśmiechnął się zawadiacko. W końcu do niej doszło, o co chodziło ogierowi, a ten nadal się usmiechał. Spojrzała na niego surowo. Lekko zniżył głowę. Patrzył na nią z dołu. Cicho parsknął i spuścił wzrok. Patrzył na trawę. Klacz westchnęła po czym przewróciła oczami. Ogier spojrzał na jej mine.
D: Jeden jedyny raz - powiedziała ledwie słyszalnie
"Kyar mnie zabije" pomyślała
Ogier uśmiechnął się zwycięsko, podszedł do jej tyłu i oparł się o jej zad. Po pewnym czasie z niej zszedł.

Nadia de Marcant - Stanowisko

Czyli to ten czas... W końcu. Moje 2urodziny. Ech, jak zawsze nikt o tym nie pamiętał... No trudno, trzeba wybrać stanowisko.
Poszłam do Daisy. Nadal była na mnie zła za podpalenie lasu, chociaż nie dochodziło do niej to, że to nie moja wina. Bo czy ona panowała nad swoimi mocami w swoim wieku? Na pewno nie.
D: Po co przyszłaś? - spytała
N: Wybrać stanowisko - powiedziałam obojętnym tonem
D: Wybrałaś już?
N: A skąd ja mam wiedzieć jakie są? - prychnęłam
D: A jakie by cię interesowały? Wojenne czy bardziej "społeczne"?
Spojrzałam na nią wymownie.
D: Więc z wojennych jest kilka... Wojownik, który walczy z wrogami, obrońca, który broni resztę, szpieg, który szpieguje wrogów, tuż przed bitwą...
N: Szpieg - powiedziałam, po czym wyszłam z jej groty bez słowa wytłumaczenia.