Daiquiri - Przygody

Cały czas nienawidziłam swojego ojca. Jak on mógł zrobić coś tak ohydnego?! Och, gdybym tylko mogła cofnąć czas. Owszem, przez to na świecie nie byłoby mnie i Carlosa, jednak Dai i Kyar byliby nadal szczęśliwą parą. Nie potrafiłam spojrzeć sobie w oczy, a gdy tylko pomyślałam o Trevorze, robiło mi się niedobrze.
Chodziłam po swoim zakątku. Był to mały gaj, którego nikt nie znał. Zawsze, jako źrebak, wymykałam się tam, a nikt nigdy tego nie zauważył. Nie wiedząc czemu, teraz znów Diablo, z którym spędzałam czasem czas, też nie skapnął się, że nie ma mnie u jego boku. Było to dziwne, bo przecież miał bardzo dobry słuch, a mojego tętentu nigdy jeszcze nie usłyszał.
Kiedy szłam, poczułam straszliwy ból w okolicach kręgosłupa i karku. Odwróciłam łeb i ujrzałam, że to puma wbijała pazury w moje ciało. Zrzuciłam ją jednym ruchem, a kiedy nasze oczy się spotkały puma znieruchomiała. Nie wiedziałam o co chodzi, ale chciałam ją zabić. Byłam wściekła, nie tyle na nią co na siebie, że nie zauważyłam jej. Moja wściekłość przemieniła się w furię. Zaryłam kopytem ziemię i już miałam ruszyć do ataku, ale nagle pod moją ofiarą pojawiła się jakaś czarna dziura. Wyglądała jak portal. Puma przeraziła się, jednak po chwili leżała na ziemi trupem. Nie miałam pojęcia co się stało. Kiedy miałam się zacząć nad tym zastanawiać, mój kark po raz kolejny przeszył ostry ból. Przypomniało mi się, że jestem ciężko ranna, bo w czasie ataku na zwierzę wcale go nie czułam. Położyłam się, sycząc z bólu. Byłam bardzo słaba i zmęczona, więc zasnęłam, mając nadzieję, że ktoś mnie znajdzie. Niestety kiedy się obudziłam, nadal byłam w gaju. Jednak bólu już nie czułam. Spojrzałam na mój kark i zauważyłam, że nie miałam już żadnej blizny! Nigdzie nie było nawet zadraśnięcia, nawet kropli krwi.
Byłam wstrząśnięta tymi dziwnymi wydarzeniami - najpierw nikt nie zauważa, że znikam, potem unieruchamiam pumę, następnie pod nią pojawia się jakiś portal, a na koniec znikąd jestem cała i zdrowa!

Pobiegłam do mamy i spytałam się jej o co chodzi. Ona tylko uśmiechnęła się i powiedziała:
D: Och, RiRi, po prostu odkrywasz moce. To, że Diablo nie słyszy jak chodzisz, to bezszelestny chód, kiedy puma przestała się ruszać, unieruchomiłaś ją wzrokiem, a ten portal to był piekielny gniew, który wysysa życie i wysyła do piekieł. A po zabiciu kota, kiedy spałaś, odezwała się kolejna moc czyli leczenie.
Dq: Jak to? Aż tyle tych mocy?
D: Owszem, troszkę ich masz. No cóż, ja na twoim miejscu bym się cieszyła. Nie są to codzienne moce, szczególnie piekielny gniew, córeczko
Dq: Ale... Ja nie umiem nad tym panować! Przecież jeśli tylko spojrzę ci w oczy, już jesteś nieruchoma!
D: Nad tym da się zapanować. Wystarczy tylko się poduczyć. Uwierz, w twoim wieku miałam podobny problem. Tylko, że ja zabijałam wzrokiem - westchnęła
Dq: Jak ci się udało nad tym zapanować?
D: To nie było łatwe. Zdradzę ci w sekrecie, że kiedy raz się wkurzyłam na mojego brata, to... Może powiem tak-miałam duży szlaban - spuściła łeb. Przełknęłam ślinę. W końcu i ja miałam moc, którą mogłam zabić i to chyba nie była za miła śmierć.
Dq: Mamo, proszę pomóż mi nauczyć się panować nad sobą
D: Och, Dari, ja tego nie umiem. Idź do Chanel lub Diabla, może oni ci pomogą... - powiedziała i pocałowała mnie w czoło. Mimowolnie się uśmiechnęłam, pożegnałam z matką i pobiegłam przez las. Kiedy rozmyślałam nad tym, jak będą wyglądały moje "lekcje", wpadłam na jakiegoś konia. Bałam się na niego spojrzeć, jednak wyczułam, że był to ogier, ponieważ jego ciało było twardsze od ciała klaczy.

...Kyarameru...
K.Uważaj jak chodzisz...-syknąłem.-Daiquiri.
Dq.Przepraszam Kyarameru..-klacz spuściła wzrok.-Przepraszam że mój ojciec zepsuł ci związek.
Po chwili całkowicie się rozbeczała.Kurde,i jak ja mam tu takie dziecko pocieszyć?
K.Nie martw się.-szepnąłem czule.-Przebaczę ci.
Nagle uświadomiłem sobie iż chcę wziąść na siebie jej edukację. Chcę jej pomóc gdyż ojca się wyrzekła i nie ma nikogo oprócz matki i brata.
K.Słyszałem że masz problem z mocą.-powiedziałem.-Pomogę ci.
Dq.Naprawdę?-w jej oczach zalśniły łzy szczęścia.-Pomożesz mi?
K.Tak.-powiedziałem.-Chodź.
Zaprowadziłem ją na jakąś polankę gdzie zacząłem jej tłumaczyć jak nad sobą panować by komuś innemu krzywdy ani niczego innego nie zrobić.
~5 godz. później~
Dq.Tato?
K.Dari...tak?-miałem ochotę zbesztać ją za "tato" ale przecież nie ma innego ojca.To znaczy ma,ale się go wyrzekła.

...Dari...
Dq: Nie wiem jak ci dziękować za to wszystko. Powinieneś mnie nienawidzić, chcieć zabić. A tu pomagasz mi w takiej trudnej sprawie... Naprawdę, dziękuję ci - uśmiechnęłam się delikatnie
K: Proszę. Uwierz, nie jestem na ciebie zły
Dq: Naprawdę? - w moim sercu iskierka nadziei rozbłysła gwałtownie
K: Tak. Nie mogę być na ciebie zły, przecież to nie twoja wina, że... - nie mógł dokończyć - Przecież nie miałaś wyboru, prawda? - zaśmiał się
Dq: Chyba tak - westchnęłam
K: Nie obwiniaj się czymś, czego nie zrobiłaś - zaczął mnie pocieszać
Dq: To nie takie łatwe. Ja... Nie rozumiem jego. Jak można być taką świnią? - spojrzałam w oczy ogierowi
K: Mnie się pytasz?
Dq: No nie, skąd. Pewnie myślisz tak samo, nie?

...Kyar...
K.W sumie..to tak.-przyznałem.-Przepraszam że to mówię,ale gdybym tylko mógł zabiłbym twojego ojca.
Westchnąłem.
K. Myślałem że to mój przyjaciel,a wbił mi nóż w plecy,i to z ogromną siłą.
Dq.Rozumiem.-powiedziała.-Wiesz,zawsze miałam ciebie za ojca.
Przyznała ze smutkiem.
Dq.Ale mnie nienawidziłeś.-westchnęła.-Pewnie pozbyłbyś się wtedy mnie i Carlosa gdybyś tylko mógł.Razem z Trevorem.
K.Wcześniej..może tak.-przyznałem z obrzydzeniem dla siebie.-Ale teraz nie pozwoliłbym cię skrzywdzić.
Dq.Tsa.-parsknęła.-Serio?
K.Pewnie.-uśmiechnąłem się do niej.
Dq.Kyarameru?-zaczęła.-Nie chcesz mnie po prostu skrzywdzić by się na nim odegrać?
K.Cóż to ci przyszło do głowy,dziecko!-zawołałem z oburzeniem.

...Dari...
K: Rozmawiałaś ostatnio z Carlosem?
Dq: Nie. Straciłam z nim kontakt, przepadł... - westchnęłam
K: A ja ostatnio widziałem go na łące, wiesz?
Dq: A mnie tam prawie nigdy nie było
K: To możemy iść teraz, jeśli chcesz
Dq: Marzę tylko o spotkaniu się z bratem. Chciałam z nim pogadać o... Nieważne czym... - spuściłam łeb, bo nie chciałam, żeby mój ojczym wiedział o czym gadam z bratem.
K: W takim bądź razie zapraszam cię na podwieczorek, na łąkę. - powiedział szarmanckim uśmiechem. Podniosłam łeb i uśmiechnęłam się promiennie, co rzadko mi się zdarzało
Idąc, zadałam delikatne pytania:
Dq: Kyar... Jesteś zły na mamę?

...Kyar...
K.Wcześniej byłem, ale teraz.. już chyba nie.-Uśmiechnąłem się.-A ty na Trevora?
Dq. Tak, cały czas jestem nań zła.-Powiedziała.-Nie przepadam za nim.
K.A ja?Ja bym go chętnie zabił.-Mruknąłem, po czym zmieniłem temat.-To chyba twój brat, prawda?
Dq.Tak.Pójdziesz ze mną?-Zapytała.
K.Nie.-Westchnąłem.-W tym jest właśnie problem:
-Ty mi przypominasz twoją matkę, ale on.. on to co innego.Przepraszam Dari.
Dq.Dobrze.-Lekko posmutniała jednak po chwili szybko galopowała by porozmawiać z bratem.-Dziękuję!
Krzyknęła będąc już w oddali.
Uśmiechnąłem się lekko, po czym zatroskany zawróciłem i zacząłem galopować przez wszystkie nasze tereny.
K.Daisy..-Szepnąłem i pobiegłem do naszej groty, by zobaczyć się z moją partnerką.