Nadia de Marcant - Wyprawa

NDM: Matko, jakie nudy - powiedziałam sama do siebie, będąc na łące. Jak mi się nie chciało siedzieć tak bezczynnie! W końcu postanowiłam, że przejdę się na Moczary. Ponoć to nowe, zakazane tereny. Trudno, niech se będą zakazane
Pokłusowałam w stronę Moczarów, mijając Daisy. Zauważyła na mojej twarzy podekscytowanie i zatrzymała mnie:
D: Gdzie się wybierasz?
NDM: Nie mogę się już nawet przejść? - prychnęłam
D: Nadi... - nie dokończyła, bo mnie już tam nie było. Już galopowałam przez cuchnące Moczary, szukając przygód.
Jednak nie zauważyłam, że przede mną było wielkie bagno i wpadłam do niego. Nie potrafiłam się wydostać, bo gdy tylko zrobiłam jeden ruch, bardziej się zapadałam. Ogarnęła mnie rozpacz. Jak moje łzy miałyby mi tu pomóc? Przecież one nie potrafią teleportować, a tylko taka moc by mi pomogła! Nawet żywioł ziemi nic by nie wskórał, a nawet gdyby nie miałam sił by go użyć. Do moich oczu napłynęły łzy, jednak nie te magiczne. Były to łzy smutku i żalu. Ostatni raz spróbowałam się wydostać, aż w końcu opadłam z sił.
Kiedy myślałam nad tym ile ja dni przeżyję w tym miejscu, poczułam, że coś mocno ciągnie mnie za grzywę. Ta siła pomagała, bo dzięki niej pomału wychodziłam z bagna. Kiedy w końcu ten ktoś mnie wyciągnął i puścił odwróciłam się i ujrzałam srebrnego konia. Od razu zobaczyłam coś, co przeraziło mnie nie na żarty. Dany koń na swoim łbie nosił ogłowie, co mogło oznaczać tylko jedno. Ludzie byli w pobliżu. Jeszcze nigdy nie czułam takiego strachu, nawet w błocie
EDS: Witaj, jestem Esmeralda de Sanguín
NDM: Ty... Tu są ludzie! - krzyknęłam, przerażona. ogier wywrócił oczami
EDS: Chodzi o to ogłowie? Och, proszę, daj to wytłumaczyć
Nic nie rozumiałam, więc siedziałam cicho
EDS: Więc w odległości 100 mil nie znajdziesz ani jednego człowieka. Czemu wyglądam tak jak wyglądam? No cóż... Urodziłem się w stadninie koni. Okazałem się tam bardzo mądrym i silnym koniem. Dodatkowo byłem bardzo szybki, więc wzięli mnie do zawodów. Wygrywałem naprawdę każde zawody, jeszcze nigdy nie przegrałem. Jednak koń z wiekiem się starzeje, prawda? W końcu osiągnąłem wiek 10 lat i nie byłem już taki jak kiedyś. Nie miałem już swojego miejsca wśród innych. Pewnej nocy, kiedy byłem na łące, uwiązany, usłyszałem czyjeś kroki. Po chwili usłyszałem tylko 2 strzały. Zlęknąłem się, jednak poczułem, że lina już mnie nie trzyma. Zrozumiałem, że jeden nabój przebił linę. Odbiegłem, przestraszony. W biegu poczułem straszny ból w prawej przedniej nodze. Właśnie w nią trafił drugi nabój. Od tamtego czasu mieszkałem w lesie nieopodal. Tam wyzdrowiałem i znów wróciłem do formy, pomimo mojego wieku. Wiem, wydaje się do bardzo dziwne, jednak jest to prawdą.
W końcu tamten las już mi się znudził i wyruszyłem szukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłem poczuć się wolny. Niestety wkroczyłem na te bagna i nie umiałem stąd wyjść. Od tamtego czasu ratuję inne konie, które wpadają w to błoto.. - westchnął
NDM: Ile masz lat?
EDS: Dwadzieścia.
Zamurowało mnie. Jeszcze nigdy nie spotkałam tak starego konia. A iż był tak sędziwy musiał wiedzieć dużo
NDM: Wyglądasz na dużo mniej
EDS: Wiem. Czasem widzę swoje odbicie, w brudnych kałużach, ale widzę. I chyba moją jedyną mocą jest to, że nigdy nie zmienię wyglądu - westchnął
NDM: Ja bym z tego powodu się cieszyła
EDS: A ty? Co tutaj robisz?
NDM: Poszłam na bagna, bo chciałam odkryć jakąś przygodę. W moim stadzie są straszne nudy
EDS: Masz stado? Swoje własne
NDM: Nie, tylko tam należę. Jak chcesz, mogę ci pokazać je - uśmiechnęłam się promiennie
EDS: Byłbym wdzięczny. Jednak wątpię, żebym tam dołączył
NDM: Nie musisz. Możesz poznać konie ze stada i odejść. Jak chcesz - rozejrzałam się, szukając miejsca, z którego przyszłam
NDM: No pięknie... - warknęłam
EDS: Co?
NDM: Nie mam pojęcia skąd przyszłam. Zgubiłam się.
 

...Ciąg dalszy...
EDS: Jak to? - zmarszczył czoło
NDM: Tak to. Nie mam pojęcia czy przyszłam z północy, czy z południa. Nie wiem, którędy wracać - powiedziałam i spuściłam łeb. Nie płakałam, bo nie miałam po co. Przecież i tak nie miałam nikogo w stadzie, nie? Było mi przykro, bo nie miałam gdzie się podziać.
EDS: Mi się wydaje, że chyba z południa
NDM: A mi, że ze wschodu...
EDS: Możemy pójść najpierw na wschód - uśmiechnął się
NDM: No dobra. - westchnęłam
EDS: Chodź - po czym kłusem pobiegł na wschód. Myślałam, że tam jest zachód, jednak nie chciałam się wtrącać. W końcu on tu był już kilka lat, a ja niecały dzień.
EDS: Opowiedz mi o swoim stadzie, proszę - poprosił, biegnąc
NDM: Po pierwsze to nie moje stado
EDS: A jak się tam znalazłaś?
NDM: Jako źrebak, czyli jakieś trzy lata temu, znalazła mnie Alfa z jej... Przyjacielem - to słowo źle opisywało Trevora. Najpierw chciałam go nazwać kochankiem, jednak wtedy byli jeszcze tylko przyjaciółmi. Jeszcze.
EDS: Co z twoimi rodzicami?
NDM: Nie pamiętam ich. Wiem tylko, że byłam chyba nad Wybrzeżem i tam mnie znalazła śnieżnobiała klacz i masywny ogier.
EDS: A nie pamiętasz tez jak się tam znalazłaś?
NDM: Nie. Nic.
EDS: Przykro mi - powiedział cicho
NDM: Nie ma czego. Tak czy siak porzucili mnie. Tego jestem pewna
EDS: Skąd wiesz?
NDM: Jak byłam mała, byłam strachliwa. Sama bym raczej od nich nie uciekła, nie?
EDS: No chyba tak... - pokiwał głową
NDM: co to jest? - spytałam, wskazując przed siebie.

...Ciąg dalszy...
Wydawało mi się, że na tych bagnach nie znajdę nic pięknego, jednak się myliłam. Była to kolorowa polanka, pełna wielkich i pachnących kwiatów. Nie znałam żadnego z nich, choć trochę wiedziałam o niektórych.
EDS: Są egzotyczne, więc raczej nie znasz ich gatunków...
NDM: I się nie mylisz... - wtedy zauważyłam, że na większości kwiatów siedzą olbrzymie, tęczowe motyle. Nigdy nie widziałam takich wielkich. Niektóre były dużo większe od mojego łba, ale inne były mniejsze od mojego kopyta.
NDM: Jakie piękne! - powiedziałam zachwycona. Nie usłyszałam mojego towarzysza, więc rozejrzałam się, szukając go. Nigdzie go nie było. Zrobiło mi się smutno, że mnie opuścił.
EDS: Nadio... - usłyszałam nagle. Rozejrzałam się i ujrzałam, że Esmeralda de Sanguín podchodził do mnie z kwiatem w pysku. Kwiat był podobny do smolinoska, jednak dużo większy. Siedziały na nim pomarańczowe motyle, które były w tym samym kolorze co kwiat. Dodatkowo pomarańczowy to mój ulubiony kolor.
Niespodziewanie ogier położyłem delikatnie przede mną kwiat, a sam uklęknął. Nie rozumiałam o co chodzi, póki nie zaczął mówić:
EDS: Nadio de Marcant czy zostaniesz moją partnerką? Od kiedy cię poznałem, zakochałem się w tobie. Proszę zostań moją partnerką.
NDM: Weź przestań! Nie jesteś w moim typie! Poza tym jesteś...
EDS: Stary, tak? - powiedział głową. Pokiwałam głową.
Wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałam. Pode mną otworzyła się ziemia, tworząc jakiś portal. Wiedziałam, że ogier ukrywał przede mną, że ma moc Piekielnego Gniewu i że zaraz mam zginąć śmiercią okrutną.
Wiedziałam, że tak ogier mści się za to, że nie zostałam jego drugą połówką.
 

...Ciąg dalszy...
Czyli tak miałam skończyć? Zabita przez nieudanego partnera? Przez to, że nie chciałam być ukochaną 5 razy starszego ode mnie ogiera?
Już pomału zaczynało mi braknąć tchu, serce biło coraz wolniej. Portal wolno i boleśnie zabierał mi życie...
C: Zostaw ją! - krzyknął jakiś ogier. Rozejrzałam się i ujrzałam jasną sylwetkę. Zaczęła robić się coraz jaśniejsza, a blask mnie oślepiał. Po chwili wszystko zrobiło się białe, a ja padłam na ziemię.

~Długi czas potem
Obudziłam się na kolorowej polance, w wysokiej trawie. Czułam się już normalnie, moje serce biło w zwykłym tempie. Podniosłam łeb, aby zobaczyć mojego wybawcę.
C: Oszczędzaj siły - głos doszedł z mojego boku. Spojrzałam się w tamtą stronę i ujrzałam, że u mojego boku leżał siwy ogier. Poznałam w nim mojego bohatera oraz Carlosa, syna Daisy i Trevora.
NDM: Ty mnie uratowałeś? - chciałam się upewnić
C: Co to był za koleś? Przecież nie należał do naszego stada! - uniknął odpowiedzi na moje pytanie
NDM: Nazywał się Esmeralda de Sanguín...
C: On miał ogłowie, nie?
NDM: Tak. Kiedyś uciekł od ludzi i mu zostało.
C: Co ty z nim robiłaś? Czemu chciał cię zabić?
NDM: Bo poszłam na Moczary, tak po prostu z nudów. Wpadłam wtedy w jakieś bagno i on mnie uratował.. Wtedy umiałam określić drogi powrotnej, więc poszliśmy przed siebie. Tam znaleźliśmy tą łąkę. Potem poszedł po taki pomarańczowy kwiat z motylami i powiedział, że chce zostać moim partnerem. Odmówiłam mu, bo miał chyba 15 lat. Ten się wściekł i chciał mnie zabić... A ty... Co z nim zrobiłeś?
C: Odesłałem do miejsca, gdzie powinien trafić już dawno temu.
NDM: To znaczy?
C: Do nieba, a raczej piekła, że chciał zabić taką klacz, jak ty - uśmiechnął się do mnie
NDM: Ech... Nawet go polubiłam, ale jak mi z tym wyskoczył - przewróciłam oczami i zachichotałam, po czym próbowałam wstać
C: Już odpoczęłaś?
NDM: Nie, ale mam na to swoje sposoby. - uśmiechnęłam się tajemniczo - Obraź mnie
C: Słucham? - spojrzał na mnie zdziwiony
NDM: Obraź mnie. Już!
C: Po co?
NDM: Zobaczysz. Teraz mnie obraź!
C: Nie umiem! Jesteś za ładna! - zażartował
NDM: Skoro tak. - westchnęłam i podeszłam do najbliższego głazu. Ogier patrzył na mnie uważnie.
Podniosłam jedną nogę wysoko i mocno uderzyłam o kamień. Pękła kość, a w moich oczach pojawiły się łzy bólu. Zaczęły spływać na ranne kopyto, cieknąc mi po pysku, nogach. Po chwili biegłam jak nigdy, byłam wiele szybsza od Carlosa.
Nie mógł uwierzyć w moją moc, był nią wyraźnie zachwycony. Jednak kiedy spytałam się, skąd przeszedł, spoważniał. Także nie miał pojęcia jak wrócić.
Czyli nie byłam sama na tych Moczarach...

...Ciąg dalszy...
 NDM: Jesteś pewien, że nie wiesz skąd przyszedłeś? - spojrzałam mu głęboko w oczy. I wtedy do się stało.
Moje serce szybciej zabiło, w brzuchu pojawiły się motylki. Te oczy, ta uroda... Zakochałam się pierwszy raz w swoim życiu!
C: Nadia? - usłyszałam nagle, jak przez mgłę.
NDM: Przepraszam, zamyśliłam się - potrząsnęłam łbem.
Ogier zaśmiał się.
NDM: Co?
C: Miałaś taką minę, kiedy się "zamyśliłaś" - nadal się śmiał. Wyobraziłam sobie tą minę i też zaczęłam się śmiać.
NDM: Ej... Nic o tobie nie wiem, opowiedz mi coś o sobie!
C: Ale co?
NDM: Po co tu przyszedłeś? Bo raczej niespecjalnie dla mnie, nie?
C: Poszedłem szukać kogoś do rozmowy. Wtedy usłyszałem twój krzyk...
NDM: Ja krzyknęłam?! - wrzasnęłam
C: Tak jak teraz - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu
NDM: O matko... Mój krzyk mnie uratował!
C: Dasz mi dokończyć?
NDM: Tak, tak, mów
C: Więc usłyszałem twój krzyk. Pobiegłem w tamtą stronę, ale wpadłem w bagno. Na szczęście udało mi się stamtąd wydostać
NDM: Jak?! - znów mu przerwałam
C: Smoczy skowyt, wezwałem swojego smoka i mi pomógł. - powiedział od niechcenia - Kiedy się wydostałem, wszedłem na grzbiet smoka, żeby szybciej się do ciebie dostać. Długo nie latałem, bo po chwili ujrzałem tego srebrnego ogiera i ciebie, z której opadały siły i życie. Wtedy wszedłem do akcji i niby cię uratowałem - przewrócił oczami
NDM: Uratowałeś!
C: Dobra, dobra, uratowałem - westchnął
Dalej szliśmy w milczeniu. Po prostu nie mieliśmy już o czym rozmawiać.
NDM: Ej... Skądś kojarzę te tereny! - powiedziałam po kilku godzinach marszu
C: Wątpię. Ja w ogóle ich nie kojarzę
NDM: Musiałeś zgasić ten promyk nadziei, że znalazłam drogę powrotną? - zażartowałam
C: Tak - wydukał, a ja dałam mu sójkę w bok.
Nagle do naszych uszu doszedł przenikliwy pisk. Rozejrzałam się i ujrzałam czarnego, wielkiego ptaka. Jego pióra miały czerwone kontury, jakby pomalowane krwią. Zadrżałam ze strachu.

 

...Ciąg dalszy...
Mroczny feniks zaczął pikować w naszą stronę. Przestraszona, zamknęłam oczy, gotowa na najgorsze. Jednak nie poczułam żadnego bólu. Otworzyłam oczy i ujrzałam, że Carlos zawzięcie walczy ze zwierzęciem. Od razu podbiegłam mu pomóc. Zaczęłam rzucać z niego kule z ognia. Niestety nic mu nie robiły.
W końcu uderzyłam przednimi kopytami o ziemię, a ta się rozstąpiła. Dałam znać Carlosowi, a ten wrzucił tam zwierzę. Zamknęłam ziemię, zabijając ptaka.
NDM: Co to było? - spytałam
C: Mroczny feniks chyba. Zresztą, nie znam się. - wzruszył ramionami
NDM: Ej... - nagle pobiegłam przed siebie. Byłam tego pewna. Mogłabym się o to założyć.
C: Nadia! - usłyszałam za sobą tętent Carlosa. Po chwili biegł u mojego boku.
NDM: Tak! To już niedaleko! - krzyknęłam szczęśliwa i przyspieszyłam. Ogier został w tyle.
C: Ale co? - powiedział z tyłu
NDM: Nasze stado! - mówiąc to, wbiegłam na łąkę, gdzie pasła się większość stada. Daisy, Kyarameru, El Diablo, Natalie, Hades... Och, jak ja za nimi tęskniłam!
D: Nadio? Carlos? Czemu jesteście tacy brudni? - zmarszczyła czoło
NDM: Och... Daisy! Kyar! Jak ja za wami tęskniłam!
K: A możemy prosić o wyjaśnienia czemu jesteście w takim stanie? - spojrzał na nas
NDM: Bo poszłam na Moczary, bo chciałam poszukać kogoś. Wtedy wpadłam w błoto i nie umiałam wrócić. - większość ominęłam.
ED: Nadio! Carlos! - od razu podbiegł do nas.
NDM: Co?
ED: Widzicie w jakim jesteście stanie? Nad Wodospad marsz! I macie się porządnie umyć. Potem przyjdźcie do mnie, to was opatrzę - po czym pobiegł do swojej groty. Westchnęłam i poszłam z moim towarzyszem nad Wodospad, gdzie wypluskaliśmy się w wodzie. Czyście poszliśmy do brata Carlosa, który opatrzył nasze rany. Właściwie wcale ich nie czułam. Może dlatego, że moja miłość do Carlosa była zbyt duża, abym odczuwała ból...