Daiquiri - I jak ja mam to teraz wytłumaczyć?

Od kilku dni nie spotykałam się z Vequendem. Właściwie po tym, jak pocałowałam go w policzek na pożegnanie było mi głupio się mu pokazać. Ale w końcu kiedyś trzeba to zrobić.
Poszłam na Górską Łąkę, mając nadzieję, że znajdę go tam. Niestety nie było go tam, więc poszłam na Szmaragdowe Jeziorko. Ujrzałam tam karą klacz, która na pewno nie należała do naszego stada.
Dq: Przepraszam, należysz do Stada Karej Róży?
Lh: Tak, a co? - uśmiechnęła się szeroko.
Dq: Widziałaś gdzieś Vequendé?
Lh: Quena? Jasne, chodź zaprowadzę cię do niego. - cały czas uśmiechając się poszła w stronę, gdzie była Leśna Ścieżka.
Lh: Tak w ogóle to ja jestem Lithél. Wiem, że to imię brzmi jak męskie, więc mów mi Lilia.
Dq: Daiquiri.
Lh: Jesteś znajomą Quena?
Dq: Tak. A ty... Znasz go? - zaśmiała się:
Lh: Należę do jego stada! A ciebie jakoś nie kojarzę...
Dq: Jestem ze stada obok.
Lh: Chyba coś o tym mówił... Szafirowe Wybrzeże?
Dq: Lazurowe. - uśmiechnęłam się niepewnie.
Lh: Taa... O! Jest! - wskazała na ogiera, który szedł przez tunel zamyślony. - Ja uciekam, pa!
Dq: Cześć! - pożegnałam się z nią. Kiedy odbiegła, podeszłam niepewnie do ogiera.
Vq: Dari... - powiedział cicho na mój widok.
Dq: Quen, słuchaj... To co ostatnio zrobiłam... Ten buziak... Matko, tak mi wstyd! - zarumieniłam się i spuściłam łeb.
Vq: Nic się nie stało... przerwałam mu:
Dq: Ty... Podobasz mi się... - mówiłam do ziemi, a po moim pysku płynęły łzy. Było mi tak głupio, że ostro zawróciłam, prawie wchodząc w liście. Kiedy odzyskałam równowagę pobiegłam przed siebie, byle daleko od mojego boga.
Vq: Daiquiri! Dari! Czekaj! - wołał za mną, jednak ja nie mogłam się zatrzymać. Za bardzo się jego bałam.
Aż tu nagle... Ten stał tuż przede mną, patrząc mi głęboko w oczy!
Dq: Jak... - teraz on mi przerwał, ale w całkowicie inny sposób.
Nadal patrząc mi w oczy, przybliżył się do mnie i dotknął swoimi chrapami mojego pyszczka w delikatnym pocałunku.
Vq: Dari, kocham cię... - powiedział cicho, ciągle patrząc mi głęboko w oczy.

...Ciąg dalszy...
Spojrzałam w jego oczy. Nie było w nich ani trochę żartu ani nie dławił śmiechu. To co powiedział było na serio.
Vq: Daiquri... Wiem, że to nie wypada bez żadnego podarunku, kwiatu, ale... - zerwał zwykły rumianek i włożył mi za ucho. Może i to był zwyczajny rumianek, ale znaczył dla mnie dużo.
Vq: Proszę, zostań moją partnerką, a zarazem i Pierwszą Damą. - uśmiechnął się do mnie niepewnie.
Dq: Quen, ja... Ja... - nie umiałam wydusić z siebie słowa. Byłam oszołomiona.
Vq: Jeżeli nie chcesz być tą jedyną, powiedz, zrozumiem.
Dq: Ale jak to Pierwszą Damą?
Vq: Jestem Alfą, więc ty jako jego partnerka byłabyś Pierwszą Damą.
Dq: Ale przecież jesteśmy z różnych stad...
Vq: Ja nie mogę odejść ze swojego, ale ty... Co cię tam trzyma?
Dq: A mama? Mój brat?
Vq: Nasze stada przecież są sąsiadami. To, że będziesz w moim... Naszym stadzie to tylko formalność. - uśmiechnął się promiennie.
Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Miał rację, jednak co na to powie mama? Przecież według niej nadal jestem roczniakiem, więc czy pozwoli mi się przeprowadzić?
Vq: Więc? Zostaniesz moją partnerką?
Dq: Zostać partnerką, mogę zostać, ale nie wiem czy mama pozwoli mi się przeprowadzić...
Dq: Mówiłem ci, że będziecie się codziennie widzieć. Możesz nawet nadal mieszkać w swojej grocie. Będziesz należała do dwóch stad na raz...
Dq: No dobrze... - przerwałam mu i uśmiechnęłam się. - Więc... Czy mogę dołączyć do twojego stada?
Vq: Tylko jako Pierwsza Dama, kochanie. - wyszeptał mi do ucha.
Dq: Możesz iść ze mną do mamy, żeby jej to wszystko powiedzieć?
Vq: Myślisz, że teraz zostawię cię na krok? - zaśmieliśmy się. Idąc do Daisy, zapytałam:
Dq: Jak wtedy uciekałam przed tobą... Nagle stałeś przede mną... Jak to zrobiłeś?
Vq: Zatrzymałem czas i podszedłem do ciebie.
Dq: Masz taką moc?
Vq: Z tego wychodzi. Dzień dobry. - zwrócił się do mamy.
D: Dzień dobry. Co was tutaj sprowadza? - spojrzałam na Quena. Jego widok dodał mi odwagi:
Dq: Mamo, chciałam cię o coś spytać. Czy mogłabym dołączyć do stada Quena jako Pierwsza Dama?

...Daisy...
D: Och... - prawda była bolesna, bo moja córka chciała mnie opuścić.
Vq: Obiecuję, że będziecie się widywać. Przecież zawarliśmy z wami sojusz, prawda? - uśmiechnął się przyjacielsko.
D: No tak, ale...
Vq: To tylko formalności. RiRi będzie należeć do mojego... Naszego stada, ale naprawdę będzie czas spędzała tutaj. - nadal się uśmiechał.
D: No dobrze. Ale Dari proszę, bądź grzeczna. - uśmiechnęłam się do niej.
Dq: Dobrze, mamo. - pocałowała mnie w policzek, po czym odbiegli w stronę stada Quena.
Ep: Dai, uważaj! - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i ujrzałam prującą w moją stronę Espanę. Goniła coś małego, co leciało prosto na mnie. Po kilku sekundach ujrzałam małą Stellę, uczącą się latać. Nie mogłam uciec, bo smok zginąłby na miejscu, więc zwinnie, a zarazem delikatnie złapałam maleństwo.
D: Uczymy się latać? - zagruchałam, tuląc szybko oddychające stworzenie.
Ep: Przepraszam. Szło jej nieźle, ale kiedy wzbiła się na wysokość chmur coś zepchnęło ją na dół. Pewnie wiatr, bo jest taka delikatna. - westchnęła, lądując przy mnie.
D: Wiem. - dotknęłam jej noska chrapami. Kichnęła, a my zaśmiałyśmy się, zauroczone zwierzątkiem.
D: Nie żałuję swojej decyzji. Potrzebowaliśmy rozgrywki, a Stell jest zbyt dużą dawką. - pocałowałam ją w czoło i odłożyłam na kark Espany.
Ep: Jak chcesz to możesz czasem do mnie wpaść i pośmiać się z latania.
D: Kusząca propozycja, ale dziękuję. - uśmiechnęłam się szeroko. - Niestety muszę już wracać. Muszę powiedzieć Kyarowi, że Dari się przeprowadza.
Ep: Daiquiri się przeprowadza? - powtórzyła - Gdzie?
D: Jakiś czas temu poznałyśmy stado, które zostało naszymi sojusznikami. Jako iż przywódca i Dari byli zakochani, ten zaproponował jej, żeby ona została Pierwszą Damą. - westchnęłam.
Ep: W takim bądź razie przekaż jej gratulacje! - uśmiechnęła się po czym odeszłyśmy w swoje strony.

Kyarameru - Zmiana

Dzisiaj od raz po tym jak wstałem poszedłem do sadu by zerwać jabłka dla ukochanej. Gdy położyłem delikatnie jabłka obok mojej królewny naszła mnie myśl żeby zmienić maść. Cicho wyszedłem z groty by nie zbudzić Dai i dalej pogalopowałem do pracowni znachora.
Po chwili znalazłem się na miejscu i Rene powitała mnie skinięciem głowy.
R: Witaj Kyarze, po co przyszedłeś? - zapytała.
K: Rene, chciałem cię prosić o Szmaragdowa Mgiełkę. - odpowiedziałem.
R: Zmiana maści? - zapytała, a ja skinąłem w odpowiedzi głową.
Po chwili klacz wręczyła mi flakonik z zieloną substancją.
K: Dzięki, pa! - krzyknąłem będąc już przy wejściu a ona się uśmiechnęła.
Po chwili będąc już w grocie wypiłem zawartość flakoniku, po czym wyszedłem kilka metrów, aby zobaczyć się w zamarzniętym jeziorku.
'Znowu kara maść...' - pomyślałem z satysfakcją.
Po chwili obudziłem Dai, żeby skomentowała mój nowy wygląd.

 
...Dai...
 Rano obudził mnie jakiś kary ogier. Przestraszyłam się na jego widok, ale jego oczy były mi dziwnie znajome. Nie wierząc, moje usta sama wypowiedziały, bez woli serca i mózgu:
D: Kyar?
K: Poznałaś mnie! - zaśmiał się.
D: Coś ty ze sobą zrobił? - zaczęłam mu się uważnie przyglądać.
K: Zmieniłem maść na znów karą. - wyszeptał mi do ucha.
D: Och, ale wtedy też byłeś śliczny!
K: Wiem, ale wtedy tak bardzo przypominałem starą ciebie... Pamiętasz, że byłaś biała, nie?
D: Tak. - uśmiechnęłam się.
K: Dlatego nie chciałem być taki. - uśmiechnął się szarmancko. Nastała chwila ciszy.
D: Może i ja zmienię maść? Zawsze mi się podobały konie brudnokasztanowate i izabelowate... A ci? W jakiej odmianie bym lepiej wyglądała? - zatrzepotałam rzęsami.
 
...Kyar...
 K: Daisy, w każdej maści jesteś najpiękniejsza na świecie. - wymruczałem jej do ucha.
D: Wcale nie... - prychnęła.
K: Jeśli znowu zwątpisz w swoją urodę, to zamknę cię w 5-cio gwiazdkowym lochu. - powiedziałem surowym tonem.
D: Dobrze, dobrze. Jestem cicho. - powiedziała przewracając oczami i pocałowała mnie policzek.
K: Kotku, co chcesz robić? - zapytałem klacz.
D: Nie wiem, może popływamy w morzu? - odpowiedziała po chwili namysłu.
K: Dobrze, prowadź. - klacz wyszła, a ja zrównałem się z nią po chwili i szliśmy tak razem stykając się bokami.
D: Kocham cię. - powiedziała.
K: Ja ciebie też.
Po chwili zauważyłem piękną różę, zerwałem z niej kolce i wetknąłem Daisy za ucho.
K: Popatrz, jaki piękny kwiat. - powiedziałem. - Ale nic nie jest i nie będzie piękniejsze od ciebie. Gdyby uroda mogła zabijać miałabyś dożywocie w największym i najbardziej rygorystycznym wiezieniu. Ale za pomocą swojej urody wydostałabyś się stamtąd, a oni próbowali by cię cały czas złapać.
 
...Daisy...
 D: Masz bujną wyobraźnię. - zaśmiałam się.
K: Mówię prawdę. - wyszeptał mi do ucha.
D: Ta na pewno. - zaczęłam uciekać w kierunku wody, bo ten chciał mi dać sójkę w bok, za "kłamstwo". Zanurkowałam, aby się ukryć, niestety ten od razu mnie znalazł. Złapał za ogon, wywlókł na brzeg i zaczął łaskotać. Kiedy przestał pocałowałam go, a ten uśmiechnął się szeroko. Wtedy podeszła do nas przestraszona Isabell:

...Isabell...
 I: Mamo!? Znowu zdradzasz tatę!? - krzyknęłam przerażona, nie mogąc się powstrzymać kary ogier wybuchnął śmiechem.
D: Kochanie... - zaczęła, ale jej przerwałam.
I: Jak mogłaś!? - wykrzyczałam jej w pysk ze łzami w oczach.
K: Isabell, spokojnie, to ja Kyarameru, tylko ze zmieniłem maść. - zachichotał, a ja czułam że gdybym tylko mogla zarumieniłabym się.
I: Uuups. przepraszam mamo, przepraszam tato. - powiedziałam mimowolnie chichocząc. - Ja już pójdę...
K: Ach, te dzieci - powiedział uśmiechając się a Daisy wybuchnęła śmiechem.
Po chwili powiedziała:

...Daisy...
 D: Zdecydowałam. - powiedziałam, kiedy Isa odeszła.
K: Ale co?
D: Zmieniam maść. - wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu.
K: Dlaczego? Teraz jesteś też piękna! - zmarszczył czoło.
D: Może i tak, ale chcę być maści brudnokasztanowatej. - pokazałam mu język, a ten przewrócił oczami.
K: Jesteś tego pewna? Już teraz wyglądasz pięknie...
D: ...Ale chcę być jeszcze ładniejsza! - przerwałam mu i pobiegłam w stronę Magicznego Jeziorka. Mój ukochany w krótkim czasie mnie dogonił.
D: Cześć, Ren! - przywitałam się z klaczą.
R: Hej. Kyar, to ty? - spojrzała na karego ogiera.
K: A kto inny? - zaśmiał się.
R: Fajnie trafiłeś z maścią. Ale przejdźmy do rzeczy... O co chodzi? - spojrzała na mnie.
D: Składam to samo zamówienie, co Kyar rano. - wyszczerzyłam zęby. - I czy dałoby radę zrobić ten eliksir, żeby były większe szanse na wybraną maść?
R: Nie, a jaką?
D: Brudny kasztan.
R: Niestety. Ale bądźmy nadziei, że szczęście ci sprzyja, tak jak Kyarowi. - podała mi zielony flakonik.
D: Dzięki! - ucieszyłam się. Wypiłam zawartość butelki i spojrzałam w lustro wody.
R: Mówiłam, że będziesz mieć szczęście! - zaśmiała się.

 
...Kyar...
 K: Wyglądasz cudnie, Dai. - powiedziałem.
D: Oj, weź, bo się zarumienię.- zaśmiała się, po czym pocałowała mnie w policzek. - Dzięki Rene!
K: Pa! - krzyknąłem do znachorki i odeszliśmy. - Wyglądasz jak z bajki, Dai.
D: Tak, teraz będą o nas mówić: ''Para z Bajki''. - parsknęła śmiechem.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją.
K: Powinnaś być królową całego świata. - powiedziałem.
D: Kyar! - krzyknęła.
K: Moja wina ze jesteś cudna? Piękniejsza od wszystkich? Przy tobie Miss Piękności 2013 Całego Świata wymięka i wygląda jak zgniły kwiat.
 
...Daisy...
 D: Słodki jesteś. - cmoknęłam go w policzek. - Ale po raz kolejny mnie nabierasz. - przewróciłam oczami.
K: Mówię szczerą prawdę, kotku. - wyszeptał do mojego ucha.
D: Dla ciebie. Dla mnie zawsze będę taka sama.
K: To po co zmieniałaś maść?
D: Bo lubię taką maść, a srokate mnie nudzą. - wyszczerzyłam zęby.
K: Widzisz? Dzięki temu chciałaś poczuć się atrakcyjniejsza.
D: Ranisz! - udałam, że się obrażam, chociaż wiedziałam, że nie chciał mnie tym urazić.
K: Ale nigdy nie będziesz atrakcyjniejsza. Zawsze będziesz tą samą klaczą - najpiękniejszą, najcudowniejszą, najmądrzejszą boginią. - zamruczał mi do ucha.
D: Och... - spojrzałam na niego i pocałowałam z uczuciem.
K: Kocham cię najbardziej na świecie... - wyszeptał.
D: Ja ciebie też.

Cynamon

Po ucieczce Renesme, chodziłem przygnębiony. Z nikim nie rozmawiałem... Moja mama zaproponowała mi bym jej poszukał. Nad tymi słowami myślałem dosyć długo.
Postanowiłem, że spróbuję ją odnaleźć. Wyruszyłem nocą, nikt w tedy nawet o tym nie wiedział... I tak miało pozostać. Długo zajęło mi szukanie Reny. Jednak udało mi się, spotkałem ją przy malutkiej brzozie.
R: Cyn?! - zdziwiła się.
Cy: Tak! - przytuliłem ją.
R: Co ty tutaj robisz?! - wciąż była w oszołomieniu.
Cy: Szukałem Cię!
R: Ale po co?
Cy: Nie mogłem już dłużej wytrzymać w samotności.
R: Eh... - westchnęła.
Zaprowadziła mnie do Alfy stada, do którego należała. I tak już tu zostałem...

Espana - Wyklucie

Kolejna zima, a już niedługo i kolejny, nowy rok. Och, jak ten czas szybko leci. W końcu przeżyłam już kilkaset zim, a teraz miała dojść następna.
Podziwiając śnieżnobiały puch delikatnie opadający na ziemię, usłyszałam ciche stukanie. Odwróciłam się i ujrzałam na moim prowizorycznym gniazdku pękające jajko. Od razu wybiegłam ze swojej groty, w której ukrywałam się przed złą siostrą, i zaczęłam biec w stronę mieszkania przywódców zarazem moich przyjaciół. Niestety na czterech nogach byłam wolna, więc rozwinęłam swoje skrzydła i wzbiłam w powietrze. Wiedziałam, że tym tylko zwracam na siebie uwagę, jednak obiecałam Diablowi i Daisy, że zawołam ich na narodziny.
Ep: Już! - nie chciałam tłumaczyć klaczy o co chodzi, a na szczęście zrozumiała. Kiwnęła głową i wybiegła z domu, zaczynając szukać swojego syna. W szybkim tempie ją dogoniłam, ale ta już znalazła El Diabla. Od razu pobiegliśmy do mnie, pędząc jak wiatr. Ogier wbiegł do groty jak szalony i zaczął wpatrywać się w jajko, na którym było coraz więcej rys i pęknięć. Podeszłam do legowiska i zaczęłam ostrożnie pomagać stworzeniu. Kiedy skorupka już była w kawałkach, zabrałam je i dałam Diablowi mówiąc cicho:
Ep: Weź to. Myślę, że wasz znachor będzie wiedział co z tym zrobić. - uśmiechnęłam się do niego, a ten spojrzał na mnie zdezorientowany.
Ep: Opowiem ci na następnym spotkaniu. - przewróciłam oczami, wcisnęłam mu resztki dawnego mieszkanka smoka i wróciłam do niego. Daisy uważnie mu się przyglądała, zauroczona. Wepchnęłam się przed nią, ale tak, żeby jej nie urazić.
D: Samiec czy samiczka? - spytała po chwili.
Ep: Samiczka.
D: Skąd wiesz?
Ep: Spójrz na łuski. Są ułożone w stronę ogona, a u samca są ułożone na boki. - powiedziałam do niej jak do małego dziecka.
D: A nie wiedziałam. - westchnęła - Czyli Stella?
Ep: Tak jest. Dodatkowo jest to smok wodny, więc będzie nam pomagała, jeżeli Nadii znów by puściły nerwy. - przypomniał mi się pożar, który wznieciła klacz.
D: Skąd ty wiesz...
Ep: Przecież właściwie należę do waszego stada, prawda? - zaśmiałam się.
D: Właściwie tak... - uśmiechnęła się
Ep: Dobra, widzieliście wyklucie. Teraz pozwólcie mi, proszę, abym zaopiekowała się Stellką. - pocałowałam smoczątko, a oni wyszli, uśmiechając się szeroko.

Daiquiri - Nowa przyjaźń i...

Chodziłam po Górskiej Łące. Nagle ktoś mnie zaczepił:
Vq: Co ty tutaj robisz? To moje tereny!
Odwróciłam się i ujrzałam oszałamiająco przystojnego ogiera maści palomino. Był naprawdę cudowny, jedno słowo nie umiało go opisać.
Dq: Haha. Twoich terenach? - wytrząsnęłam się z szoku i zaczęłam walczyć
Vq: Tak. Te góry należą do mnie, więc bądź tak miła i się stąd wynieś
Dq: Może i góry są wasze, ale polana należy do mojego stada
Vq: Taka klaczka jak ty ma własne stado? - uniósł brew
Dq: Po pierwsze: to stado mojej mamy. Po drugie: a czemu nie mogłabym mieć?
Vq: Dobra, dobra. Może przestańmy zachowywać się jak dzieci? Przepraszam, poniosło mnie. - westchnął
Dq: Więc może jeszcze raz spróbujemy pogadać, normalnie, jak dorośli?
Vq: Więc mówisz, że te tereny należą do stada twojej matki?
Dq: Ta polanka. Góry są ponoć twoje. Dziwne, myślałam, że też nasze.
Vq: A ja myślałem, że ta polanka jest nasza...
Dq: No to mamy ciężki dylemat... - pokręciłam głową
Vq: A w ogóle... Jestem Vequendé, a ty?
Dq: Daiquiri - uśmiechnęłam się promiennie. Ogier odwzajemnił uśmiech szarmancko.

 
...Ciąg dalszy...
 Vq: Z jakiego stada pochodzisz?
Dq: Stada z Lazurowego Wybrzeża, a ty?
Vq: Nazwa mojego stada brzmi Stado Karej Róży. - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Dq: Skoro te tereny są i nasze i wasze to może się nimi podzielmy?
Vq: Jestem za. To jakby tutaj chodził jakiś nieznany wam koń, to znaczy, że należy do mojego stada. - znów uśmiechnął się.
Dq: Wiem, że to może zabrzmieć głupio, bo jesteśmy z różnych stad, ale... Może zaprzyjaźnimy się? - w duchu miałam nadzieję, że z tej przyjaźni wyjdzie coś więcej.
Vq: Chętnie. Opowiesz mi coś o sobie?
Dq: Więc moje życie nie było takie happy. Moja matka, która nazywa się Daisy, miała i nadal ma za partnera Kyara, który jest betą, jak łatwo się domyśleć. Niestety mama raz... - z wielkim bólem dokończyłam - Go zdradziła z nijakim Trevorem. - jego imię powiedziałam z odrazą.
Vq: Niegrzeczna alfa, co? - przewrócił oczami.
Dq: Niestety. Urodziła wtedy mnie i mojego brata, Carlosa. Nie mogłam mu wybaczyć, tak jak Kyar nie umiał spojrzeć na Daisy. Na szczęście po jakimś tam czasie, całkiem niedawno, Torr zginął. - uśmiechnęłam się złowieszczo.
Vq: Jesteś z tego powodu szczęśliwa?
Dq: Miałabym być smutna? Miałabym żałować za ohydnym ogierem, który uprawiał seks z Alfą?! - krzyknęłam.
Vq: Zrzuć trochę z tonu. - uśmiechnął się delikatnie i łagodnie.
Dq: Przepraszam, ponosi mnie. - westchnęłam, uspokajając się. - A ty... Jaką masz historię?
Vq: Moja także nie była za piękna... Byłem ogierem wystawowym. Jak wiesz, to niezłe upokorzenie... - spuścił łeb. - Najbardziej nie lubiłem, kiedy robili mi zdjęcia. Często pojawiałem się na okładkach magazynów i w ogóle byłem sławny...
Dq: Ale jednak jesteś tu, nie tam. - uniosłam brew.
Vq: Na jednej sesji zdjęciowej, kiedy jakaś zjawiskowo piękna dziewczyna zakładała mi uprząż, pozując do zdjęć, flesz błysnął mi prosto w oczy.
Dq: Jak to?
Vq: To był nowy fotograf i zapomniał go wyłączyć - pokiwał głową z głupoty człowieka.
Dq: Dureń!
Vq: Wiem. No ale dasz mi dokończyć?
Dq: Jasne. - zaśmiałam się sztywno.
Vq: Przestraszony i oślepiony światłem chciałem uciec. Na szczęście jeszcze coś tam widziałem, więc nie wpadałem na drzewa. Miałem wtedy 2 lata, więc byłem jeszcze młodzikiem. Po ucieczce i powrocie dobrego wzroku postanowiłem, że założę stado.
Dq: Dlaczego akurat Karej Róży, a nie np. Czarnej?
Vq: Moja matka miała na imię Róża i była karej maści. Wiem, wyda ci się to dziwne, bo nie mam ani trochę czarnego na sobie. Ale jestem taki, ponieważ to mama była "wyrostkiem". Nasza linia była sławna z maści palomino, a tu nagle mama rodzi się kara!
Dq: Może to wina twojego dziadka?
Vq: Nie. Jak już mówiłem, byłem perełką ludzi. Konie nie mogły wybierać swojej połówki, a ludzie nam kazali wzajemnie się kryć. Dziadek też był palomino...
Dq: A jakiś starszy osobnik?
Vq: Nie. WSZYSCY byli palomino, po prostu mama stała się czarną owcą...
Dq: Dziwne. Ale nazwa stada jest szlachetna. - uśmiechnęłam się.
Vq: Po prostu tęskniłem za nią. Ona jest patronem naszego stada. - westchnął.
D: Daiquiri! - usłyszałam wołanie mamy.
Dq: Przepraszam, muszę już lecieć. Mama mnie woła, chyba coś przeskrobałam. - zaśmieliśmy się. Na pożegnanie obdarowałam go uśmiechem, po czym pobiegłam do Daisy.
 
...Daisy...
D: Gdzie byłaś? Martwiłam się - spojrzałam na córkę
Dq: Poznałam nowego! - uśmiechnęła się.
D: Cieszę się. Dołączył tutaj?
Dq: Nie bo on... On ma własne stado i okazało się, że Górska Łąka także jest jego...
D: Przecież ja mam ją od kilku lat! - uniosłam się, zła.
Dq: Bo nie wiedział o naszym istnieniu. Wynegocjowałam z nim, że to będzie nasz wspólny teren. - uśmiechnęła się do mnie.
D: No mam nadzieję. - wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić.
D: Może mi go przedstawisz? - poprosiłam.
Dq: Jasne! - uśmiechnęła się, po czym pobiegła znów na Górską Łąkę. Zastałam tam grupkę koni. Nikogo nie znałam, chociaż kilka koni było podobnych do członków mojego stada. Podeszłam do ogiera, który uśmiechał się do mojej córki i zapytałam:
D: Jestem Daisy, przywódczyni Stada z Lazurowego Wybrzeża. Ty jesteś zapewne nowym przyjacielem Dari? - uniosłam brew.
Vq: Tak. Miło mi panią poznać, jestem Vequendé. - ukłonił się nisko przede mną. Uśmiechnęłam się do niego i dałam mu znać, żeby się wyprostował, co oczywiście zrobił.
D: Do jakiego stada należysz? - zapytałam.
Vq: Moje skromne stado zwie się Karej Róży.
D: Z jakiej to racji? - uniosłam brew.
Vq: Moja matka była karą klaczą imieniem Róża. - uśmiechnął się szarmancko.
D: Bardzo ładna nazwa. - odwzajemniłam uśmiech promiennie.
Vq: Dziękuję i wzajemnie.
D: Córka mówiła mi, że te góry i łąka należy także do was. Czy to prawda?
Vq: Nie ufa pani własnej córce? - zaśmiał się, a ja mimowolnie się zarumieniłam. Zauważyłam, że Dari zrobiło się głupio.
D: Wierzę, ale nie mogę uwierzyć, że jakieś stado oprócz naszego jest na tutejszych terenach, dodatkowo od niedawna, myśląc, że są to niezamieszkałe miejsca. Nie chcę was oczywiście obrazić.
Vq: Ależ nie obraża nas pani! Chwilka... Santiago! - zawołał do bułanego ogiera. Ten podszedł do nas, przyglądając mi się uważnie.
Vq: Sant, poznaj proszę Daisy, przywódczynię Stada z Lazurowego Wybrzeża. Dzielimy z nimi tą piękną łąkę oraz góry!
St: Jak to "dzielimy"? - uniósł brew, patrząc to na mnie to na Dari.
Vq: Dowiedziałem się dzisiaj, że te miejsce należy do jej stada, które jest tu od kilku lat. Że ich nie zauważyliśmy, prawda? - westchnął, zdumiony.
St: Taaa... - nie był tym zbytnio zainteresowany.
Vq: Sant, co jest z tobą? Ech... Daisy, Daiquiri, poznajcie Santiago, Betę w moim stadzie. - zwrócił się do nas.
D: Miło mi. - uśmiechnęłam się promiennie do bułanego ogiera, ale ten tylko posłał mi kilka błyskawic wzrokiem.
 
...Dari...
 Vq: Przyjacielu, nie bądź wredny. Przepraszam za niego, zazwyczaj jest milszy. - zwrócił się do nas.
D: Ja już chyba pójdę. Pa! - uśmiechnęła się i odeszła.
Dq: Spoko. Co to za klacz? - wskazałam na smutną, ciemnogniadą klacz.
Vq: Ona? To Drién. - spojrzał na nią ze współczuciem.
Dq: Czemu jest taka smutna?
Vq: Miała straszną przeszłość.
Dq: Mogę wiedzieć jaką?
Vq: Jako młodziutki źrebaczek znalazła się w strasznym lesie. Była na progu wyczerpania, co chwila coś chciało ją zabić.
Dq: Czemu się nie broniła?
Vq: Po pierwsze: nie umiała. Po drugie... Drién nie ma żadnych mocy... - westchnął.
Dq: Och... - zasmuciłam się. - Co było dalej?
Vq: Kiedy jakiś wilk chciał ją zabić, pomogłem jej i wziąłem pod swoje skrzydła.
Dq: Mogłabym z nią pogadać?
Vq: Nie obiecuję, że będzie rozmowna... - powiedział, ale ja już podeszłam do klaczy.
Dq: Hej... - spojrzała na mnie przestraszona. W jej oczach było widać ból i strach. - Nic ci nie zrobię, obiecuję... Chciałam pogadać... - w jej oczach pojawiły się łzy. To zabolało, bo nie uraziłam jej. W tej chwili podszedł do mnie Quen i szepnął na ucho:
Vq: Ona już taka jest. Chodź, pójdziemy na spacer.
Dq: Jesteś pewny, że to nie moja wina? - spytałam, widząc odbiegającą i szlochającą klacz.
Vq: Tak. Może pokażę ci tereny, jakie sam odkryłem? - zaproponował.
Dq: Będę wdzięczna. - uśmiechnęłam się promiennie.
Vq: Więc zapraszam za mną. - zaczął iść na północ, a ja w szybkim czasie go dogoniłam.
 
...Ciąg dalszy...
 Dq: To gdzie najpierw idziemy? - spytałam, ciekawa.
Vq: Nasze tereny są malutkie. Nie licząc dużej ilości jezior i łąk, mamy tylko 2 tereny... - westchnął.
Dq: W takim bądź razie pokazuj mi wszystkie jeziora, łąki, lasy i co tam jeszcze! - uśmiechnęłam się promiennie.
Vq: W takim bądź razie idziemy nad Szmaragdowe Jezioro - uśmiechnął się tajemniczo.
Dq: Oki. - kiedy to powiedziałam, ten zaczął biec galopem. Zrobiłam to samo.
Po krótkiej chwili znaleźliśmy się nad pięknym jeziorkiem. Jego tafla rzeczywiście była szmaragdowa.
Vq: Nad nie tego jeziorka znajdują się prawdziwe szmaragdy... - powiedział cicho.
Dq: Serio? - miałam chęć wbiec do wody i zaczął wyławiać kamienie.
Vq: Tak. Niestety nie da się ich zdobyć, bo broni ich strażnik jeziora. Nie jest zbytnio miły, bo od razu zabija... - westchnął.
Dq: Szkoda. Skoro jest ten strażnik, to skąd wiecie, że tam są szmaragdy?
Vq: Kiedy jest odpływ, zostaje ich tu dużo.
Dq: Zbieracie je?
Vq: Nie. Strażnik od razu je zbiera i wkłada z powrotem. Nie zostawia nawet malutkiego kamyczka.
Dq: Szkoda. - rozejrzałam się. - Co to? - wskazałam na ciemny las, nad którym była piękna, gwiaździsta noc, chociaż był środek dnia.
Vq: To? Gwieździsty Gaj. Mogę cię tam zabrać, ale to daleko...
Dq: Mam dobrą kondycję. - powiedziałam, wpatrując się w niebo. - Czemu tam jest noc?
Vq: To zaczarowany las. Chodź, to się przekonasz. - zaczął biec w tamtym kierunku. Po kilku minutach dopiero się skapnęłam, że nie ma go przy moim boku. Ruszyłam galopem za nim.
Szliśmy godzinę, więc Quen mylił się. To nie było aż tak daleko. Ale kiedy doszliśmy, widok zapierał mi dech w piersiach. Było tak pięknie! To niebo naprawdę było jak zaklęte, wiecznie gwieździste. Spędziliśmy tam kilka godzin, a ja nadal wpatrywałam się jak urzeczona.
Vq: Co powiesz na spacerek jedną z moich ulubionych alejek? - zaproponował.
Dq: Jasne! - ufałam mu.
Vq: Za mną. - wstał, otrzepał się i zaczął iść na wschód. Grzecznie poszłam za nim.
Ogier wprowadził mnie do zadziwiającej alejki. Była dosłownie obrośnięta liśćmi, w których śpiewały przeróżne ptaki.
Dq: Ile ptaków... - przyglądałam się każdemu z osobna.
Vq: Pomyśl o jakimś gatunku, a usłyszysz jego śpiew. - uśmiechnął się szeroko.
Dq: Serio? - postanowiłam się przekonać i pomyślałam o skowronku. Po kilku sekundach chór skowronków śpiewał swoje arie.
Dq: Jak pięknie!
Vq: Wiem, słowiki pięknie śpiewają.
Dq: Ale ja pomyślałam o skowronkach!
Vq: A ja o słowikach. To jest inwidualny śpiew. Ty nie słyszysz mojego, ja twojego.
Dq: To cudowne miejsce! Czemu my takich nie możemy mieć? - chciałam zacząć się użalać.
Vq: Nie przesadzaj. - powiedział, wychodząc z tunelu. Zauważyłam wtedy, że jest już noc, a nie byliśmy w poprzednim lesie.
Dq: Już ciemno? Czas tak szybko mija! - westchnęłam.
Vq: Niestety.
Dq: Ja już muszę uciekać, bo mama będzie zła. Spotkamy się jeszcze kiedyś?
Vq: Mam taką wielką nadzieję. - obdarował mnie pięknym uśmiechem.
Dq: To dobranoc! - sama nie wiem jak, ale na pożegnanie pocałowałam go w policzek. Nie chcąc widzieć jego wściekłości pobiegłam galopem do swojej groty.

Stado Karej Róży

Chanel - Nowe konie, nowe przyjaźnie

Ostatnimi czasy, do stada doszło wiele nowych koni, a ja niestety wielu z nich nie zdążyłam jeszcze poznać, a ponieważ bardzo lubię poznawać innych postanowiłam to nadrobić jeszcze dzisiejszego dnia.
Dowiedziałam się od Daisy, jakie są u nas najnowsze konie i zdecydowałam że najpierw odwiedzę klacz o imieniu Gwiazda.
Ruszyłam do jej jaskini i 'zapukałam'. Otworzyła mi klacz o białej maści, i była to najprawdopodobniej Gwiazda.
Ch: Hej, ja jestem Chanel, a ty Gwiazda, tak? - uśmiechnęłam się szeroko.
G: Owszem... Czemu do mnie przyszłaś, co się stało?- spytała.
Ch: Nie, nic się nie stało, po prostu lubię poznawać inne konie, a dowiedziałam się że trochę ich tu do nas przybyło, więc postanowiłam je poznać... Zaczęłam od ciebie. Nie przeszkadzam?
 
...Gwiazda...
 G: Nie, zapraszam.
Chanel weszła do mnie i znalazła sobie miejsce przy ścianie.
Ch: Od ilu dni jesteś w stadzie?
G: Jakieś dwa-trzy tygodnie. A ty?
Ch: Długo ... nie da się zliczyć.
G: Ciekawe - zaśmiałam się - Co robisz tu w stadzie?
Ch: Jestem druidem, a ty?
G: Nauczyciel mocy. Twoim bratem jest Griffin?
Ch: A co? Podoba ci się?
Mnie to zirytowało, a ona się śmiała ...
G: Może ... a może nie.
Ch: Jak chcesz mogę przekazać - Ona nadal się śmiała.
G: Nie dzięki. Ale możesz mi coś powiedzieć o tutejszych koniach w stadzie - Uśmiechnęłam się delikatnie.
 
...Chanel...
 Ch: Jasne... A o kim chciałabyś wiedzieć?- uśmiechnęłam się.
G: No to jak już tak mówimy o Griffinie, to opowiedz mi o nim- wyszczerzyłam zęby i lekko się zarumieniłam.
Ch: Jasne, nie ma sprawy... Ale później ty masz mi coś opowiedzieć o tobie, jestem bardzo ciekawa - dalej się uśmiechałam. - No więc Griffin jest ode mnie starszy o rok. Kiedy jeszcze mieszkałam w dawnym stadzie, że mam brata dowiedziałam się dopiero kiedy miałam 2 lata. Spytałam się rodziców gdzie on teraz jest, czemu nie ma go z nami, a oni odpowiedzieli mi, że dawno temu kiedy się urodził, (a urodził się w lesie podczas czasu, kiedy nasi rodzice szukali nowego stada, ponieważ z dawnego zostali nie wiadomo czemu wygnani) musieli go zostawić samego w lesie... Niestety powodu mi nie przedstawili... No trudno. A co do jego charakteru, jest bardzo miły, energiczny, charyzmatyczny, bardzo lubi poznawać innych no i to chyba tyle... No i jak? Co o tym myślisz, nadawałby się jako twój partner? - zażartowałam i zaśmiałam się.
 
...Gwiazda...
G: Ja szczerze nie lubię mówić o swojej przyszłości ... a co do Griffina może. Ale wiem, że to nie będzie odwzajemnione.
Mój sztuczny uśmiech widocznie odstraszył Chanel.
CH: Mój czas ... kiedy jeszcze się spotkamy?
G: Zwykle jestem tutaj, więc jak chcesz - zajrzyj.
CH: No dobrze ...
Chanel obróciła się i wyszła. Poza Daisy i niej nikogo tutaj nie znałam i ... niech tak zostanie.

Kyarameru - Poznanie Renesme

Chodziłem sobie znudzony po lesie gdy nagle na coś wpadłem. Spojrzałem przed siebie i zauważyłem ładną klacz o maści brązowo - białej.
K: Witam i przepraszam. - uśmiechnąłem się do niej.
R: Hej. - mruknęła. - Musiałeś na mnie wpadać?
K: Nie. - wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. - Ale wiesz, to TY na mnie wpadłaś.
R: Tsa, na pewno. - powiedziała.
K: Oj, nie bulwersuj się. - uśmiechnąłem się krzywo.
R: Wcale. Się. Nie. Bulwersuję. - wycedziła. - Wiesz, jeśli twoim celem jest wkurzenie mnie to właśnie ci się to udało.
K: Yeeey. - uśmiechnąłem się łobuzersko.
R: Czego ty ode mnie chcesz!? Przecież masz już partnerkę.
K: Ale ja chce się z tobą zaprzyjaźnić. - zrobiłem smutną minkę.
 
...Renesme...
Przewróciłam oczami.
R: A skąd wiesz czy ja się z Tobą chcę zaprzyjaźniać ?! - spytałam ironicznie.
K: Wiem, czytam w myślach. - powiedział dumnie.
R: Tak ?! To o czym teraz myślę ? Hęę ?
K: O mnie ! - uśmiechnął się.
R: Chciałbyś ! - oburzyłam się.
Obróciłam się tyłem do niego, ale on obszedł mnie w kółko i znów stałam na przeciwko niego.
K: Chyba ty byś chciała.
Nic nie odpowiedziałam i zamknęłam oczy.
K: To co dasz się poznać ?! - znów zrobił maślane oczy.
R: No dobra.. - westchnęłam. - co chcesz wiedzieć ?
 
...Kyarameru...
 K: Niczego, i tak wszystko już o tobie wiem. - uśmiechnąłem się zadziornie. - Przejdziemy się? - skinęła głową.
R: Gdzie w ogóle idziemy? - zapytała po dłuższej chwili.
K: Przed siebie. - powiedziałem wzruszając barkami.
R: Brawo geniuszu, jesteś wielce inteligentny. - prychnęła przewracając oczami.
K: Wiem, najinteligentniejszy. - powiedziałem uśmiechając się.
R: I strasznie zadufany w sobie. - powiedziała.
K: Nie musisz mi wypominać jaki jestem boski. - uśmiechnąłem się łobuzersko do klaczy.
R: Pfy. - prychnęła. - To powiesz mi gdzie idziemy?
K: No mówię, że przed siebie, tam gdzie noga popadnie... - przewróciłem oczami
 
...Renesme...
R: Ahh... - westchnęłam.
K: Wzdychasz na mój widok! - wyszczerzył zęby.
Nie zwróciłam na niego uwagi, podeszłam do drzewa i usiadłam.
K: Czemu siedzisz ? - zdziwił się.
R: Bo mnie kopyta bolą ?! - spytałam sarkastycznie.
K: Wiesz mnie też bolą - siadł obok mnie - a o kopytka trzeba dbać. - uśmiechnął się.
Pryhnełam i odsunęłam się od niego, ale on znów się przysunął.
K: Zapewne peszy Cię mój cudny zapach. - przechwalał się.
R: Ta, pewnie.I jeszcze twoja " cudowna " grzywa - powiedziałam nie do końca sarkastycznie, bo fakt miał ładną grzywę.

...Kyar...
 K: No widzisz? Teraz to sama mnie wychwalasz. - wyszczerzyłem zęby.
R: Pfy! - prychnęła.
K: Oj tam, oj tam. Cały czas taka podenerwowana a ja tylko się zaprzyjaźnić chce... - zrobiłem maślane oczy.
R: Cóż, to nie moja wina że taka już jestem! - krzyknęła.
K: W sumie racja. - skinąłem smutnawo głową. - Nie będę cię już wkurzać, żegnaj.
R: Ej! Co właśnie powiedziałeś? - zrobiła wielkie oczy.
K: Dobrze słyszałaś, pa. - odszedłem od zdziwionej klaczy i poszedłem do groty gdzie zastałem Daisy. - Witaj kochanie.
D: Witaj. - cmoknęła mnie w polik. - Jak się czujesz?
K: Dobrze, a Ty?

...Dai...
 D: Bywało lepiej... - westchnęłam.
K: Co się stało? - przejął się.
D: Jestem zmęczona po prostu... - ziewnęłam.
K: Tylko zmęczona? - uniósł brew.
D: Tak, nic więcej. - uśmiechnęłam się promiennie i pocałowałam go.
K: W takim bądź razie moja Królewna idzie spać. - wyszeptał do mojego ucha.
D: Juuuż? - powiedziałam ze zmrużonymi oczami. Co chwila zapominałam, że oczy się otwiera.
K: Zaraz mi zaśniesz na stojąco! - zmrużył brwi, lekko zły. Miałam nadzieję, że tylko udawał.
D: Dobrze, dobrze, mamo. - pokazałam mu język i zrobiłam unik przed sójką w bok.
D: Tato? - zaproponowałam inną ksywkę.
 
...Kyar...
 K: Tak dziecko? - odpowiedziałem żartobliwie.
D: Pfy. - prychnęła śmiejąc się cichutko. - Zanieś mnie do groty. - pokazała mi język.
K: Dobrze. - przywołałem wodę, która miała ją ponieść nie mocząc jej i nie poruszając nią zacząłem iść obok Dai leżącej na suchej wodnej poduszce. Po chwili byliśmy w grocie i gdy położyłem Dai delikatnie na ziemi. Było widać, że klacz zasnęła w locie. Zaśmiałem się cicho, by jej nie zbudzić i położyłem się obok klaczy.
~Rano

...Dai...
Obudziły mnie ciepłe promienie słońca. Otworzyłam oczy, kierując łeb w stronę światła, grzejąc się. Nagle zawitał u mnie zimny wiatr z dodatkiem złotych liści.
D: Czemu jesień jest zawsze taka piękna? - powiedziałam do siebie.
K: Nie wiem... - usłyszałam nagle w uchu. Ze strachu aż podskoczyłam, jednak po chwili zaczęłam się cicho śmiać.
D: Coś jest nie tak... - rozejrzałam się po grocie.
K: Co? - zmarszczył brwi.
D: Zawsze przynosiłeś mi jabłka. - spuściłam łeb.
K: Kotku, dopiero co się obudziłem. - zamruczał mi do ucha.
D: Obudziłam cię?
K: Tak, ale to nie ważne. Dzięki temu mamy więcej czasu dla siebie. - pocałował mnie.
 
...Kyar...
D: Tak, ale nie mamy wieczności. - powiedziała smutnym głosem.
K: Wieczność nie jest nam potrzebna. - powiedziałem delikatnie całując ja po szyi. - Ale fakt, ciekawe jest wieczne życie.
D: Szkoda ze nie ma takiego eliksiru. - westchnęła.
K: Tak, szkoda. - pocałowałem ją. - Idę po jabłka, ty poleż jeszcze.
Powiedziawszy to wybiegłem z groty na łąkę, szukając najpiękniejszych i najczerwieńszych jabłek.
Po drodze wziąłem duży liść, w którym przyniosłem wodę do groty.
K: Już jestem, kochanie. - powiedziałem podając klaczy jabłka. - Jedz.
D: Dziękuję, Kyar.
...Dai...
 D: Nie wiem co zrobiłabym bez ciebie. - uśmiechnęłam się do niego, jedząc słodkie jabłka.
K: A ja bez ciebie. - wyszeptał do mojego ucha.
D: Weź jabłko, nic nie jadłeś. - podsunęłam mu jeden owoc.
K: Dzięki. - uśmiechnął się szarmancko i zjadł smakołyk ze smakiem. Popiłam śniadanie krystaliczną wodą, po czym zaczęłam:
D: Piękna dziś jesień. Może przejdziemy się?
K: Kusząca propozycja. Łąka Miłości? - zaproponował.
D: Tak! - ucieszyłam się. Wstałam i stanęłam u wyjścia, czekając na ukochanego. Podszedł do mnie, patrząc mi głęboko w oczy. Uśmiechając się do siebie i ciągle dotykając bokami poszliśmy w stronę Łąki Miłości. Spotkaliśmy tam Diabla. Pogadaliśmy trochę, jednak chcieliśmy zostać sami. W końcu poszedł na kolejną lekcję z Espaną. Esp uczyła go o tutejszych roślinach, bo najlepiej się na nich znała. Kiedy zostaliśmy sami, Kyar obdarowywał mnie pocałunkami, a ja odwdzięczałam się promiennymi uśmiechami.

Sophie - Moje moce

Od kiedy Gwiazda do nas dołączyła i została nauczycielką mocy, zaczęłam chodzić do szkoły. Jednak samej nie było fajne.
D: Tina! Zaraz się spóźnisz! - obudziła mnie rano mama. I się nie myliła. Słońce w każdej chwili miało się pojawić, a lekcje zaczynały się o świcie.
S: Co?! - wstałam od razu. Ujrzałam stosik jabłek na ziemi. - Dzięki! - wzięłam kilka i pobiegłam na Polanę. Zastałam tam Gwiazdę, która przygotowała się do lekcji. Ledwo co oddychałam, tak szybko biegłam
Gw: Sophie? Czemu jesteś taka zmachana?
S: Myślałam, że się spóźnię!
Gw: Nikt nie przekazał ci, że dziś mamy trochę później?
Przypomniało mi się, że na ostatniej lekcji mnie nie było, bo byłam chora.
S: Nie... - westchnęłam
Gw: Dobrze, dobrze - zaczęła się śmiać - Ale po lekcji, ok?
S: Spoko - uśmiechnęłam się

~~Jakiś czas potem
Gw: Zajmij miejsce, kochana - usiadłam tam gdzie zawsze, czyli na samym końcu. Nauczycielka zaczęła gadać, aż w końcu przeszliśmy do praktyki. Jak zwykle, moja ulubiona część lekcji.
Gw: Skup się na tym, że chcesz poznać swoje moce.
S: Tak, tak, mówisz to codziennie - powiedziałam cicho do siebie, ale zaczęłam myśleć nad tym, jaką moc chcę mieć. Po chwili ujrzałam coś dziwnego. Przed moimi oczami ujrzałam siebie, pochylającą się nad Chanel, która strasznie krwawiła. Dotknęłam jej rany, a ta zniknęła! Po tym jak klacz wstała i podziękowała mi, wróciłam do rzeczywistości.
S: Co to było? - spytałam
Gw: Ale co?
S: Przed chwilą zobaczyłam siebie i ranną Chanel... Dotknęłam jej rany, a ta od razu się zagoiła!
Gw: Brawo, Tina! Odkryłaś swoją pierwszą moc, czyli boskie oko!
S: Tylko jedną?
Gw: Mówiłaś, że w tej wizji ujrzałaś siebie leczącą Nel?
S: Tak
Gw: Twoją drugą mocą jest uleczanie!
Nie mogłam uwierzyć. W końcu odkryłam swoje moce!
S: Ale zaraz, zaraz... Skoro odkryłam już swoje moce to nadal muszę chodzić do pani na lekcje?
Gw: Jeżeli chcesz możesz przychodzić, aby zapanować nad swoimi mocami. Jednak masz jakby to powiedzieć neutralne moce, więc nie masz nad czym panować. - uśmiechnęła się do mnie.

El Diablo - Stella

ED: Więc mówisz, że Kwiat Paproci może w kilka sekund uleczyć każdą ranę?
Ep: Tak. Niestety jest on rzadki, o czym chyba wiesz, prawda?
ED: Tak. Jeszcze nigdy go nie widziałem. Jak wygląda?
Ep: Widziałam go raz w swoim dłuuugim życiu, ale do dziś go pamiętam. Jest naprawdę piękny, błękitno-seledynowy. Za pewnie wiesz, że kwitnie tylko w nocy, dzięki czemu świeci niebiańskim światłem - zaczęła marzyć o kwiecie.
ED: Szkoda, że go nie widziałem. A rośnie w każdą noc?
Ep: Chciałoby się. Jakby rósł to nie byłby taki rzadki. Niestety kwitnie tylko w noc świętojańską...
ED: A kiedy ona jest?
Ep: Pomiędzy 24 a 25 czerwca.
ED: Czyli o północy 24 czerwca?
Ep: Tak, właśnie o to mi chodziło - zaśmiała się
ED: Czyżbym był od ciebie mądrzejszy? - także zacząłem się śmiać
Ep: Na to wyglą... Aa! - krzyknęła, przewracając się o coś. Na szczęście w ostatniej chwili ją złapałem
ED: Oraz mam lepszy refleks - wyszczerzyłem zęby
Ep: Potknęłam się o coś - stanęła normalnie i odwróciła łeb w stronę, z której przyszliśmy. Na ścieżce leżało coś okrągłego. Nie miałem pojęcia co to jest. Było to coś owalnego, ciemnozielonego czy tam ciemnoniebieskiego z jakimiś jasnymi znakami.
ED: Co to jest?
Ep: Nie wiesz? Przecież to jajko smoka! - zaśmiała się
ED: Na serio?
Ep: Serio, serio.
ED: Jest niebezpieczne?
Ep: Tak. Wyjdzie miniaturkowy smok i zaliże cię na śmierć!
ED: Weź sobie ze mnie nie żartuj, pytam na serio!
Ep: Nic ci nie zrobi, jeszcze się nie wykluło. Ale jak dorośnie to radzę wam się stąd wynieść. Smoki są bardzo terytorialne...
ED: Jak to kiedy dorośnie?
Ep: Smoki dorastają kilkaset lat, więc nie musicie się jeszcze martwić - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu
ED: Mamy je tu tak zostawić?
Ep: Hmm... Może się nim zaopiekuję, a kiedy się zacznie wykluwać to ciebie zawołam. Jak już cię zobaczy i cię polubi to może zostać u was w stadzie, jako... Towarzysz i przyjaciel broni
ED: Naprawdę chcesz się nim zaopiekować? Ja to mogę zrobić, albo Dari. Jest opiekunką...
Ep: Tobie nie zaufam. Jajka potrzebują delikatnego kopyta, a nie solidnego ogiera.
ED: A dari?
Ep: Nie jest jeszcze doświadczona. Źrebaki, wydaje ci się, że nie potrzebują takiej opieki jak jajko. Ale mylisz się. Smok właśnie potrzebuje duużo więcej opieki.
ED: No dobra. Może jeszcze powiemy to mamie albo tacie?
Ep: Jasne. - uśmiechnęła się i rozłożyła skrzydła. Jak zwykle wpatrywałem się w nie, chociaż z moją nauczycielką spędzałem dużo czasu.
Delikatnie wzięła jajko na kark i kiwnęła do mnie głową, że możemy iść. Poszliśmy wolno do groty przywódców, tak aby nie zbić jaja. W jaskini zastaliśmy tylko Kyara.
...Kyarameru...
 K: Witajcie. - powiedziałem. - Czy potrzebujecie czegoś ode mnie?
Ep: Witaj, Kyarze. - powiedziała. - Z El Diablem znaleźliśmy smocze jajo.
K: To prawda, synu?
ED: Tak, tato. - powiedział. - Wiesz, ja chciałbym je zostawić w stadzie. - powiedział nieśmiale, pochylając łeb.
K: Czemuż to? - powiedziałem zdziwiony.
ED: No, byłby naszym towarzyszem, i gdyby były bitwy pomagałby... - zaczął wyliczać.
K: Diablo, wiesz ze to jest niebezpieczne... - powiedziałem.
ED: Wiem! - zdenerwował się.
K: Nie tym tonem! - skarciłem go.
ED: Espano, chodźmy do Dai, bo ojciec to się nigdy nie zgodzi. - powiedział wzdychając i spojrzał na mnie poirytowany.

...Daisy...
 Byłam właśnie na łące, skubiąc trawę, kiedy podbiegł do mnie El Diablo i Espana. Zauważyłam, że ma coś na karku.
D: No wiesz, Diablo? Nie pomożesz klaczy? - spojrzałam na syna. Zawsze był taki szarmancki a Espanie nie pomoże?
Ep: Nie przejmuj się, jestem silna - uśmiechnęła się
D: O co chodzi i co to jest? - spytałam, wskazując na plecy klaczy.
ED: Proszę, nie zrób tego co tata i nie zrozum nas źle. Bo my... Znaleźliśmy jajko smoka i... Czy mogłoby zostać w naszym stadzie jako towarzysz? No wiesz, w czasie bitew czy czegoś takiego by nam pomagał i tak dalej... - spojrzał na mnie z nadzieją
D: Mogę obejrzeć? - zwróciłam się do pegaza
Ep: Oczywiście - odwróciła się do mnie tak, abym mogła przyjrzeć się delikatnemu przedmiotowi. Było średniej wielkości, ponieważ raz już widziałam jajo smoka i było większe.
ED: Może zostać? Proszę - powiedział cicho
D: Jest piękne. Oczywiście! - uśmiechnęłam się
Ep: Jak je nazwiemy?
D: Ja mam propozycję dla samiczki. Jak wam się podoba Stella? - zaproponowałam
ED: Śliczne. A dla samca? Może... Hmm... Lucky?
D: Śliczne! - uśmiechnęłam się
Ep: To ja się nim lub nią zajmę, a jak się zacznie wykluwać to was zawołam
D: Ty się nią zajmiesz? - moim zdaniem to była samiczka
Ep: Tak, smoki potrzebują delikatniej ręki - uśmiechnęła się - Chyba, że ty chcesz?
D: Nie, za stara jestem na kolejne potomstwo - zaśmiałam się
Ep: Dobrze, to ja uciekam. Muszę przygotować legowisko i te wszystkie rzeczy - przewróciła oczami i wzbiła się w powietrze. Chyba pierwszy raz widziałam ją latającą. Wyglądała olśniewająco, jak zwykle.

Daisy - Nowy adorator

Jak zwykle spacerowałam po Kopytnym Lesie. Kiedy Tina była źrebakiem, mogłam się z nią pobawić, a teraz co? Ta jest już prawie dorosła, więc mnie nie potrzebuje...
Idąc tak ujrzałam jabłkowitego ogiera. Raczej nie należał do naszego stada, chociaż był uderzająco podobny do Carlosa. Podeszłam do niego i zapytałam:
D: Kim jesteś?
Rh: Jestem Rahim, a ty, słodka? - zaczął się do mnie uśmiechać jak jakiś palant
D: Po pierwsze: nie życzę sobie takich zwrotów. Po drugie: co robisz na tych terytoriach?
Rh: Oj, coś jesteś spięta. Pomóc ci się wyluzować? - zaczął do mnie podchodzić z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Odruchowo zaczęłam się cofać.
D: Słuchaj, Rahim. Masz wynieść się z tych terenów. Są one moje i nie życzę, abyś był na nich.
Rh: Och, naprawdę? Taka piękna klacz, a taka... Wredna? - uniósł brew, nadal się do mnie przybliżając. W końcu się wkurzyłam i teleportowałam za niego. Tam kopnęłam go w łeb, jednak zrobił unik. Nie wiedziałam jak on to widział, ale po chwili byłam w jego mocnych objęciach. Próbowałam się teleportować, ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam!
D: Co to...
Rh: A wydawałaś się taka mądra... Jak widać o mocach nie masz zielonego pojęcia... - wyszeptał do mojego ucha. Położyłam uszy po sobie, wyswobodziłam jedną tylną nogę i kopnęłam go w brzuch, dzięki czemu puścił mnie.
D: Może i nie mam pojęcia o cudzych mocach. - warknęłam - Ale mam pojęcie o swoich! - krzyknęłam. Miałam go właśnie uśmiercić swoim wzrokiem, ale przed ciosem poczułam wielki ból, przez który skuliłam się na ziemi.
Rh: Chyba się myliłaś, kochaniutka - wyszeptał do mojego ucha, wcześniej schylając się nad moim sparaliżowanym ciałem
D: Czego ty ode mnie chcesz? - warknęłam, nadal się nie ruszając. Ból już ustał, ale sama nie mogłam się ruszyć.
Rh: Oj, nie udawaj, mała. - uśmiechnął się tajemniczo. I wtedy zrozumiałam. On chciał... Nie umiałam nawet o tym pomyśleć.
D: Ty... Nie... - zmrużyłam oczy, wściekła.
Rh: A czy dasz radę mi przeszkodzić?
D: Ja może i nie, ale... - wzięłam głęboki wdech - KYAR! - krzyknęłam na całe gardło


...Kyarameru...
Spacerowałem sobie po terenach, gdy nagle usłyszałem krzyk Daisy. Zaalarmowany od razu puściłem się do miejsca, z którego krzyk dobiegał.
W promieniu kilku kilometrów zauważyłem Dai na ziemi i pochylającego się nad nią siwo jabłkowitego ogiera.
K: Dai! - krzyknąłem, a ogier obrócił łeb w moją stronę.
Podbiegłem w kilka sekund do nich i walnąłem kopytem ogiera w brzuch. Później zamieniłem się w lwa i ugryzłem go w kark, po chwili wypuściłem, a następnie drapnąłem go na udzie.
K: Dai! - podbiegłem do niej i pomogłem jej wstać. - Przyciągasz kłopoty jak magnes. - mruknąłem do niej po czym spojrzałem na ogiera.
Rh: Sorry stary, nie wiedziałem ze jest twoja... - zaczął się jąkać.
K: Wynoś się albo cię zabiję! - wrzasnąłem mu w pysk, a on odwrócił się i odbiegł.
 
...Daisy...
D: Ja... Ja... Przepraszam... - w moich oczach pojawiły się łzy.
K: To nie twoja wina. Nie wiedziałaś, że on taki będzie. Chciałaś się z nim zaprzyjaźnić, a ten okazał się zwyczajnym kobieciarzem.
D: Ale przecież powiedziałeś, że przyciągam problemy jak magnes...
K: Dlatego cię kocham i nigdy nie opuszczę. Beze mnie nie przeżyłabyś jednego dnia. Jesteś za cudowna - wyszeptał do mojego ucha, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam.
D: Czemu go nie zabiłeś?
K: Bo... Nie jestem taki. A przynajmniej staram się - westchnął
D: Ty zabiłeś Trevora? - udałam przestraszoną, ale po chwili zaśmiałam się.
K: Niestety nie. A to ja chciałem uczynić ten honor... - spuścił łeb
D: Nie przejmuj się nim. Zapomnijmy o nim. Na zawsze - powiedziałam szeroko się uśmiechając i pocałowałam go z uczuciem.
K: Kocham cię. - wyszeptał mi do ucha
D: Ja ciebie też i to bardziej.

...Kyar...
D: O ty, mendo! - zaśmiałam się
K: Przejdziemy się, kotku? - zamruczał mi do ucha
D: Brzmisz jak kot, kotku - uśmiechnęłam się do niego
K: Czyżby? - mówiąc to zmienił się w słodkiego białego kotka i zaczął się słodko wywracać. Zaśmiałam się, zauroczona zwierzęciem.
K: Miau? - spojrzał na mnie swoimi błękitnymi oczkami. Zaśmiałam się po raz kolejny.
D: Dobra, dobra, jesteś kotem, kotku - pocałowałam zwierzątko w czoło, po czym to zmieniło się w prawdziwego Kyara
K: Mrał... - zamruczał do mojego ucha
D: Mieliśmy iść na spacer, prawda? - uniosłam brew
K: Tak, tak - westchnął

...Kyar...
 D: No, to chodźmy. - powiedziała radośnie.
K: Ja cie gdzieś zaprowadzę. - powiedziałem tajemniczo.
D: Dobrze. - zgodziła się.
Szliśmy w milczeniu kilka minut stykając się cały czas ciałami. Po chwili doszliśmy do plaży.
K: Przepraszam, Dai, ale musimy trochę przepłynąć.
D: No dobrze. - powiedziała. - Prowadź.
Wszedłem do zadziwiająco ciepłej wody i zaczekałem na Dai. Gdy była już obok mnie, płynąłem do urwiska, Dai za mną. Po chwili zauważyłem znany już przeze mnie otwór w skalach i wpłynąłem do kanału po czym wyszedłem z wody na skalną powierzchnię groty.
D: Wow. - wyrwało jej się.
K: Daisy. - powiedziałem poważnym tonem zakładając jej naszyjnik zrobiony przeze mnie z pereł znaleziony w tej grocie. - Kocham cię najbardziej na świecie. Wyjdziesz za mnie?

...Daisy...
D: Och, Kyar... - nie mogłam w to uwierzyć - Oczywiście, że tak! - powiedziałam, rzucając się w jego mocne objęcia. Tylko w nich czułam się bezpieczna.
K: Kocham cię. - wyszeptał mi do ucha
D: Ja ciebie też. - pocałowałam go. Zaczęłam się śmiać jak idiotka, czując, że łzy płyną po moich policzkach. Były to tylko i wyłącznie łzy szczęścia.
K: Nigdy cię nie opuszczę. - pocałował mnie w czoło, uśmiechając się szarmancko.
D: Aż do śmierci. - zacytowałam ślubną formułkę, uśmiechając się promiennie.
Wracaliśmy tą samą drogą, nie przestając dotykać się nawet na chwilę. Nawet wychodząc z wody nadal dotykaliśmy się bokami. Nie moglibyśmy wytrzymać tej rozłąki.

Gwiazda

Pamiętam tylko kilka rzeczy ... gdy urodziłam się na teren wyszli ludzie. Podpalili wszystko ... to był prawdziwy koszmar! Ewakuwano wszystkich ... ja byłam bezbronną istotą. Tata spłonął, nie znała jego imienia. Słyszała wołanie "Gixa, Gixa". Zapamiętała ją. Zanim płomienie do niej dotarły uciekła. Wstąpiła do stada w którym ją wyśmiewano. Była tam ... nikim. Uciekłam daleko. Musiał minąć rok, by poznać to miejsce. Trafiłam na Lazurowe Wybrzeże. Była ta Daisy, alfa, która z przyjemnością mnie przyjeła do stado. Takim sposobem dołączyłam do Stado z Lazurowego Wybrzeża.

Kinzi

Moi rodzice zmarli po moim oźrebieniu. Moja ciotka wzięła mnie do siebie. Okazało się, że jest ona szamanką. Odkryłam to jak gotowała w kociołku wywar na nieśmiertelność. Każdego miesiąca przypatrywałam się jakie składniki dodaje. Postanowiłam, że też przyrządzę taki napój. Kiedy ciotka poszła pozbierać składniki, ja zaczęłam gotować wywar. Niestety spowodowałam wybuch. Na szczęście zdołałam uciec. Kiedy moja ciotka przyszła policja już stała przed spalonym domem i zabrali ją. Ja byłam wtedy schowana za krzakami. Było mi bardzo głupio, że przeze mnie moja ciotka trafiła do więzienia. Nie miałam już nikogo. Postanowiłam, że ucieknę. Włóczyłam się po lasach, dolinach, górach, aż trafiłam tu do Stada Lazurowego Wybrzeża.

Renesme

Rodziców nie znałam, opiekowała się mną moja ciocia.
Ale, kiedy miałam już 4 lata uciekłam razem z moją przyjaciółką Bryzą.
To było cudowne żyć bez zmartwień o następne dni. Wolność, lecz
po paru miesiącach Bryza zmarła. Była chora, lecz nie wiem na co, kazała
mi iść przed siebie i nie wspominać więcej. Po paru dniach poznałam Magnuma i Hidey.
To oni pomogli mi się wydostać z dołu. Nie chcieli jednak wędrować ze mną dalej, zostali
tam a ja dotarłam tutaj.

Trevor - Zwykły dzień...

Chodziłem po lesie zamyślony... Nie miałem co ze sobą zrobić... Ehh... Rozmyślałem o tym, jak bardzo rozwaliłem sobie życie przez ostatnie miesiące... Chociaż nie tak do końca, w końcu mam dwójkę dzieci... Ale patrząc na to z innej perspektywy- mam je z klaczą,która ma już kilkoro dzieci z innym. Spojrzałem w niebo i westchnąłem i przeszedłem do kłusa. I może ktoś mi w końcu powie, co mam ze sobą zrobić? Chciałem mieć normalne, proste życie, ale los jak na złość- inaczej. Wyminąłem parę drzew i znalazłem się nad jeziorem. Zatrzymałem się na brzegu i spojrzałem w wodę. Kiedy w końcu odnajdę sens? Usłyszałem jakieś kroki więc z wolna odwróciłem łeb i zauważyłem Diablo zmierzającego w moim kierunku.

...Diablo...
Szedłem spacerkiem przez tereny stada. Idąc w stronę jeziora ujrzałem Trevora.
"Ugh, to znowu on" - pomyślałem, zły
T: O hej, Diablo. - uśmiechnął się do mnie niepewnie
ED: Hej - powiedziałem od niechcenia
T: Co tam?
ED: Możesz przestać? Mam z tobą gadać po tym co zrobiłeś moim rodzicom? A może mam ci jeszcze mówić "tato"?!
Ogier spuścił łeb, a ja wziąłem głęboki wdech, żeby się uspokoić.
ED: Dobra. Przepraszam, ale ostatnio jestem zdenerwowany.
T: Nic się nie stało - powiedział, wzdychając
ED: Jesteś pewien?
T: Tak. Źle postąpiłem, wiem. Schrzaniłem życie ci i twojej rodzinie. To ja przepraszam.
ED: Te słowa to nie do mnie, a do taty
T: Chcesz, żeby mnie zabił? On mnie nigdy nie wysłucha, a co dopiero przyjmie przeprosiny! - przewrócił oczami
ED: Zawsze można mieć nadzieję, nie?

...Trevor...
T: Tsa- przewróciłem oczami i spojrzałem w niebo. Diablo zmierzył mnie badawczym wzrokiem po czym wyminął i odszedł. Odetchnąłem z ulgą i kątem oka zacząłem obserwować wodę. Nagle coś zaczęło się wynurzać z wody... niczym wodna macka... Powoli zaczęło się zbliżać do mojego kopyta, lekko uniosłem nogę, ale to coś chwyciło mnie za tułów wbijając ostre szpony w żebra. Cicho jęknąłem... Poczułem krew spływającą po moich nogach i brzuchu, nawet nie chciałem na to patrzeć, nie miałem siły się bronić... Osunąłem się na ziemię, potwór zaczął mnie ciągnąć do wody pozostawiając za mną wielkie plamy krwi na trawie. Zacząłem mieć duszności więc wziąłem głęboki oddech, lesz pazury jeszcze mocniej zanurzyły się w moim ciele. Poczułem chłód na tylnych kopytach, potem na brzuchu, szyi, aż w końcu cały byłem w wodzie. Czekałem tylko na ostateczny cios, obraz już mi się zamazał więc zamknąłem oczy. Zacząłem się dusić, próbowałem ruszyć nogami, aby się wynurzyć, lecz nie miałem już w ogóle czucia. Czyli to tak skończę? W jeziorze u boku jakiegoś potwora? Powoli zacząłem tracić świadomość kiedy nagle poczułem ostry ból w dolnej partii ciała. Wiedziałem, że to coś mi odgryzło nogi, zachłysnąłem się wodą i do płuc dostała mi się ciecz. Ciemność... umarłem... Nagle poczułem się lżejszy i taki... silny... otworzyłem oczy, rozejrzałem się, byłem na łące pełnej kwiatów, pełnej różnych zwierząt... Jestem w niebie...
To koniec...

 Imię: Trevor
Wiek: 5 lat
Data śmierci: 08.09.2013
Miejsce: Wodospad
Przyczyna śmierci: Zabójstwo przez wodną mackę
Odszedł ze stada: Nie

Nadia de Marcant - Bliższe poznanie

Po powrocie do stada spędzałam czas z każdym. Nie mogłam się nimi nacieszyć, choć nie było mnie zaledwie kilka dni. Jednak najwięcej czasu poświęcałam Carlosowi. Byłam nadal zakochana i to na serio. Byłam także wdzięczna za to, że uratował mnie przed nieudanym partnerem.
Kiedy raz byliśmy na spacerze po górskiej łące, rozmarzyłam się. Wyobraziłam sobie, że mam źrebaka z moim wymarzonym partnerem. Niestety, wątpię, żeby to się kiedyś spełniło. Oczywiście, mogłam mu podać swoje łzy, ale czy mogłam być pewna czy przypadkowo nimi jego nie otruję? To właśnie był ten problem...
C: Nadio? Nadio! - przywołał mnie z powrotem na ziemię
NDM: Ojć, przepraszam. Zamyśliłam się - uśmiechnęłam się do niego
C: A o czym? - uniósł brew
"Wpadka" - pomyślałam
NDM: Dobra. Nie będę tego przed tobą ukrywać.
Ogier milczał.
NDM: Od kiedy mnie uratowałeś, wiesz, na Moczarach, bardzo cię polubiłam. Jednak kiedy nasze oczy po raz pierwszy się spotkały... Moje serce szybciej zabiło, w brzuchu pojawiły się motylki. Wiem, że nie odwzajemnisz tego uczucia, ale... Kocham cię, Caro...

...Caro...
Spojrzałem na nią lekko zaskoczony tym wyznaniem, oczywiście, że ja czułem do niej to samo ale przez cały czas spychałem to do najgłębszego zakątka mego serca, ale teraz nie mogłem tego ukrywać... niby po co? Więc się uśmiechnąłem do niej, spojrzałem jej głęboko w oczy, lekko się do niej przybliżyłem i nachyliłem się nad jej uchem.
C: Ja też Cię kocham, Nadio- szepnąłem z uśmiechem, nosem zjechałem trochę niżej i zacząłem ją miziać po szyi. Po chwili poczułem jej coraz szybsze tętno. Lekko uniosłem łeb, spojrzałem jej między uszy, moje oczy zabłysnęły i po chwili w tym miejscu ukazał się piękny, biało- różowy kwiat wpleciony w jej grzywę. Nachyliłem się nad jej łbem, wziąłem lekki oddech...
C: Czy zostaniesz moją partnerką?- wymamrotałem w jej chrapy...

...Nadia...
Nie mogłam w to uwierzyć. Czy naprawdę on odczuwał to samo czy tylko sobie robił ze mnie żarty?!
NDM: Och, oczywiście! - uśmiechnęłam się promiennie i przytuliłam go. Ogier pocałował mnie namiętnie.
C: Kocham cię - wyszeptał mi do ucha
NDM: Ja ciebie też - znów się uśmiechnęłam
C: Pójdziemy do mojej mamy, żeby nam załatwiła grotę? - uniósł brew
NDM: Jasne. Chciałam jeszcze coś od niej. - uśmiechnęłam się tajemniczo
C: A co dokładnie?
NDM: Nieważne - powiedziałam tajemniczo, po czym pobiegłam do groty przywódców. Caro po krótkiej chwili był już przy moim boku.
C: Cześć, mamo! - zawołał od progu
D: Witajcie. Czemu jesteście tacy szczęśliwi?
C: Ponieważ chcieliśmy przekazać ci newsa. Nadia i ja jesteśmy parą! - powiedział dumnie
D: Wielkie gratulacje! Nie spodziewałam się, że tak szybko znajdziesz drugą połówkę - westchnęła
NDM: Szybko dorósł - powiedziałam radośnie

Nirvana - Stanowisko

Uhh.. nadszedł ten dzień w którym trzeba wybrać stanowisko. Szybko dorosłam. Udałam się nad łąkę, gdzie położyłam się w cieniu pod drzewem. Rozmyślałam nad stanowiskiem i.. nie mogłam się zdecydować. Czy być szpiegiem czy wojownikiem. Nie, nie może szpiegiem! Tak, szpiegiem. Szybko wstałam i gnałam do Daisy ile sił w kopytach.
Nv: Daisy!
D: Słucham?
Nv: Już wiem jakie chcę stanowisko!
D: Mów.
Nv: Chcę być szpiegiem.
D: Gratulacje.. zostajesz szpiegiem!

Hades - Tajemnicze Zioła

Tego dnia zwiedzałem tereny naszego stada oraz zbierałem rośliny. Skoro nie mają tutaj kogoś kto się na tym zna, sam się tym zajmę. Kiedy skończę je zbierać pójdę na Smocze Wzgórze po księgi.
Miałem już pełną torbę najróżniejszych roślin, więc wróciłem do siebie. Po drodze spotkałem jakąś klacz.
H: Hej młoda! - klacz spojrzała na ogiera, po czym uciekła. - Ej! Czekaj, no! - pobiegł za nią.
Rozejrzałem się wokoło, lecz po klaczy ani śladu. Po chwili poczułem, że nie mogę się ruszać a zza drzewa wyszła lekko szara klacz z czarną grzywą. Taka końska królewna śnieżka.
Dq: Czego ode mnie chcesz?
H: Niczego?
Dq: Więc po co mnie goniłeś?
H: A ty po co uciekałaś?
Dq: Nie za bardzo lubię rozmawiać, więc zostaw mnie. - odwróciła się i odeszła, lecz ogier poszedł za nią.
H: Jestem Hades ty?
Dq: Zostaw mnie.
H: A tobie co?
Dq: Nic...
H: Oj weź przestań, nie można przez całe życie ukrywać się przed wszystkimi.
Dq: Można. A poza tym... nie wolisz klaczy w swoim wieku, co?
H: Wiek to tylko liczba, ale owszem wolę starsze.
Dq: Więc czego ode mnie chcesz?
H: Boshe! Czy od razu muszę coś chcieć? Może chciałem tylko pogadać, co? Ale dobra! Już nic od Ciebie nie chcę! Żegnaj! - odszedł zdenerwowany. 

...Daisy...

Spacerowałam z Diablem. Usłyszałam krzyki i nagle pobiegłam w stronę krzyków. Syn po krótkiej chwili mnie dogonił.
Wybiegłam z krzaków i ujrzałam Hadesa.
D: Co to były za krzyki?! - rozejrzałam się
H: Nieważne...
ED: Hades... - uniósł brew
H: No co? Nie można już podnieść głosu?!
D: Przestraszyłam się, że komuś coś się dzieje - skuliłam uszy. Nie chciałam, żeby uznał mnie za wredną Alfę. Był tutaj niespełna kilka dni, a już miałby mnie znienawidzić?
H: Tak? Niejaka Daiquiri mnie sparaliżowała, to się dzieje!
D: Bo ona jest delikatna.
ED: To na nią krzyknąłeś! - osądził go. Spojrzałam na syna karcącym wzrokiem, chcąc mu powiedzieć, żeby był miły dla nowego członka stada.
D: Krzyczałeś na nią? - uniosłam brew, dając sobie spokój z byciem miłą
H: Chciałem się z nią zaprzyjaźnić. A czy to moja wina, że macie taką odosobnioną córkę? - prychnął
D: Nie waż się mówić tak o mojej córce!

...Hades...
H: Bo co?
D: Bo zostaniesz ukarany!
H: Aha... czyli za mówienie prawdy grozi jakaś tam kara? Nie no! Spoko! - prychnąłem.
Klacz wyglądała na bardzo zdenerwowaną, ogier również. Użyłem hipnozy, żeby dali sobie spokój.
H: A teraz państwu już dziękujemy. Odejdziecie sobie gdzieś, ochłoniecie, zapomnicie o tej sytuacji i wyjdziecie z transu. Okey?
D: Tak jest panie. - po jej słowach wybuchłem śmiechem.
ED: Tak jest.
Konie odeszły a ja wybrałem się do mojej groty, odłożyć zioła. Następnie zebrałem kilka pustych fiolek i wyruszyłem na Smocze Wzgórze. Dotarłem tam pod wieczór. Z jaskini buchały płomienie i słychać było straszliwe ryki zdenerwowanych bestii. Wszedłem do środka.
H: Co jest chłopaki?
SF: Co jest? To coś zabrało mi moją krowę!
SW: Idź se ukraść inną! Nie widzisz, że jestem ranny!
SF: A wiesz jak bardzo mnie to nie obchodzi?
SW: Wal się!
H: Eee!!!
SF: Czego?!
SW: O widzisz! Zjedz sobie tego konia.
SF: Fuj! Wiesz, że nie znoszę koniny!
SW: No to masz problem!
H: Zamknąć ryj!
SF: O proszę... agresja!
H: Słuchać, no! Ciebie Wolt uleczę, ale dacie mi księgę ziół z lazurowego wybrzeża.
SF: No taaa! To coś ma przecież leczenie.
SW: No to na co czekasz patatajku! Do roboty!
H: Najpierw księga!
SE: Masz! - smoczyca rzuciła mi księgę. Podniosłem ją i wrzuciłem do mojej torby.
H: Dzięki Elin!
SW: Teraz ty!
Podszedłem do Wolta i spojrzałem na jego ranę. Za pomocą magii wody przemyłem ją a następnie sprawiłem, że rana zniknęła. Bestia wydawała z siebie straszliwy ryk podczas tej procedury.
SW: Boshe! Czy Ciebie poje***o? Trzeba było powiedzieć, że to tak boli!
H: Po co? Dałeś radę. - zaśmiał się. - Nara! - wyszedł z jaskini.
SE: Pa! - powiedziała radośnie.
Wracałem do stada, kiedy nagle przypomniało mi się, że mam teleportację. "Jaki ja jestem głupi! Mogłem się raz, dwa przenieść a nie zmarnować cały dzień na łażeniu po bagnach!". Użyłem mocy i znalazłem się w swojej grocie. Rzuciłem torbę na ziemię z której wyleciała księga. Otworzyła się na tajemniczym zielu, które nie zostało jeszcze opisane. "Hmmm... czemu tutaj nie ma żadnych informacji?". Zamknąłem książkę i odłożyłem ją razem z moją torbą na pień drzewa, po czym zmęczony położyłem się spać.

El Diablo - Eliksir

Od porodu Daisy nie mogłem rozstać się z małą Sophie. Była taka urocza, taka słodka. Nie umiałem się jej oprzeć, choć byłem tylko jej bratem.
D: Może w końcu dasz jej odpocząć i pójdziesz gdzieś? - powiedziała mama, śmiejąc się.
ED: Ale...
D: Żadne ale. Rozumiem, Tina jest słodka, jednak gdy tylko się obudzi to już na nią czekasz! Nie myślisz, że ona ma cię trochę dość? - uniosła brew
ED: No dobra... A kiedy mogę się znów z nią zobaczyć?
D: Za kilka dni. Niech od ciebie odpocznie! - zażartowała. Zaśmiałem się, po czym wyszedłem z groty, kierując się do Kopytnego Lasu.
Ep: Mogę wiedzieć kim jesteś? - usłyszałem po chwili. Rozejrzałem się i ujrzałem śnieżnobiałą klacz. W cieniu drzew wydawała się błękitna.
ED: Jestem El Diablo, O Pani - ukłoniłem się jej. Byłem pewny, że to ta jedyna, więc nie mogę stracić okazji
Ep: Coś mi świta. Jesteś... Synem Daisy i Kyara?
ED: Tak, należysz do naszego stada? - zmarszczyłem czoło
Ep: Nie, ale jestem ich przyjacielem.
ED: Nie rozumiem...
Ep: Dai nigdy ci nie opowiadała o Esapnie i Esariye?
ED: Jesteś Espana? - spojrzałem na jej kark. Przecież nie miała skrzydeł!
Ep: Tak - i wtedy nie wiadomo jak rozłożyła swoje delikatne pióra!
Ep: Mam do ciebie prośbę.
ED: Tak?
Ep: Czy możesz przekazać to twojej matce? Jest to eliksir, który postarza o rok. Można go użyć raz w życiu, od 2 lat.
ED: Dobrze. Mam zrobić coś jeszcze?
Ep: Przekaż eliksir, a będę ci wdzięczna - uśmiechnęła się i znikąd podała mi eliksir. Fiolka była dziwnie zbudowana, jednak nie komentowałem.
Ep: Proszę, idź już. - pokiwałem głową i pobiegłem w stronę groty mamy. Żeby szybciej się tam dostać, zmieniłem się w geparda. Po kilku minutach ciężko dyszałem w jej jaskini.
Wracając do siebie, wpadłem na jakiegoś konia...


Eliksir Postarzenia
1. Postarza konia o rok.
2. Aby go użyć, koń musi mieć ukończone 2 lata.
3. Eliksiru można użyć raz w roku.

...Carlos...
 Spojrzałem na ogiera.
C: Przepraszam.
ED: Nic się nie stało - powiedział z uśmiechem
C: Co tam u ciebie?
ED: No w sumie to nic, ale dostałem nowy eliksir...
C: A jaki jak mógłbym spytać?
ED: Eliksir postarzenia. - spojrzałem na niego, w sumie to mógłbym o niego poprosić... bycie takim smarkaczem nie jest fajne...
C: A słuchaj... masz go przy sobie?
ED: Nie, dałem je matce, a co?
C: Nie, nic, dzięki za informacje.
ED: Nie ma za co - uśmiechnął się a ja ruszyłem w stronę jaskini matki. Wparowałem do niej i rozejrzałem się, po chwili ją zauważyłem.
C: Czeeść, to znowu ja - powiedziałem z szerokim wyszczerzem.
D: Cześć - powiedziała ze śmiechem - Co chciałeś?
C: Diablo mi mówił, że masz eliksir postarzenia...
D: Tak, mam, a po co ci? Jakaś klacz się tobie spodobała? - uniosła brew.
C: Niee po prostu chciałbym być starszy... ładnie prooooooosze - zrobiłem słodkie oczy a ona westchnęła.
D: No dobrze, proszę - podała mi eliksir a ja uśmiechnąłem się szeroko.
C: Dzięki - rzuciłem na odchodnym i pobiegłem do lasu. Tam wypiłem flakonik i stałem się o rok starszy...

Carlos - Stanowisko

Chodziłem po lesie zdając sobie sprawę z tego, że nieuchronnie zbliżam się do momentu kiedy to będę musiał wybrać swoje stanowisko, to, co będę robił już najprawdopodobniej do końca życia... Westchnąłem i spojrzałem w niebo, pomiędzy koronami drzew przebijało się światło słońca. Pokłusowałem przed siebie i dotarłem nad polanę. Westchnąłem i położyłem się pod drzewem ciągle myśląc o tym, jakie stanowisko wybrać. Rozejrzałem się i zauważyłem Dari, uśmiechnąłem się do niej a ona podbiegła do mnie.
Dq: Nad czym tak myślisz? - lekko przechyliła łeb.
C: Ehh... nie wiem jakie stanowisko wybrać - położyła się obok mnie i spojrzała na mnie.
Dq: A nie myślałeś, żeby wiesz... przejąć coś po ojcu?
C: Chodzi Ci o...
Dq: Trevora
C: Aha, no myślałem o tym...
Dq: Więc? - spojrzałem na nią.
C: Dzięki za pomoc-uśmiechnąłem się do niej szeroko po czym wstałem i ruszyłem do matki.
C: Heeey mamo! - krzyknąłem kiedy ją zobaczyłem nad jeziorem a ona uniosła łeb i uśmiechnęła się do mnie szeroko.
C: Już wybrałem stanowisko
D: No, szybki jesteś, a jakie?
C: Chciałbym zostać druidem...
D: No dobrze, czyli mamy druida w stadzie - uśmiechnęła się do mnie.

Daiquiri - Stanowisko

Nie mieliśmy jeszcze nauczyciela hierarchii, przez co musiałam sama wybrać sobie stanowisko. Nie było to łatwe. Było ich tak dużo!
Postanowiłam poradzić się Nirvany, bo ta też miała ten dylemat:
Nv: Tiaa... Też nie wiem co wybrać - westchnęła
Dq: Ja się zastanawiam nad opiekunem lub medykiem...
Nv: Medykiem? Fuj! Ty wiesz jaka to ciężka harówa?
Dq: Diablo jest medykiem i nie narzeka...
Nv: Bo to facet! Klacz to co innego!
Dq: To co mam wybrać?
Nv: Z twoim charakterem i mocami wybrałabym opiekunkę. Jeśli coś się stanie jakiemuś źrebakowi, od razu go uleczysz. Bo na walkę się nie nadajesz. Bez obrazy, oczywiście
Dq: Czyli opiekunka. Dzięki za pomoc! - uśmiechnęłam się do niej i pobiegłam do mamy, żeby jej o tym powiedzieć.
D: Szybko wybrałaś. Dopiero osiągnęłaś dwa lata!
Dq: Bo chciałam to mieć jak najszybciej z głowy... - westchnęłam
D: Twój wybór. Więc mamy w końcu opiekunkę! - zaśmiała się, tak samo jak ja.