Żyłam w stadzie "Appalossian". Byłam córką wysoce chwalonego generała armii. Niestety kiedy nie wrócił z wojny było mi nie fajnie. Zamknęłam się w sobie i z nikim nie rozmawiałam. Rok później po tym jak mój tato zmarł coś zaatakowało nam stado. Nie pamiętam co bo te "coś" mnie tak pobiło że straciłam przytomność. Obudziłam się w innym lesie, z trudem było mi żyć ale co mogłam na to poradzić? Galopowałam tak z myślą że wszystko będzie okey. Biegłam i biegłam. Sama i bez bronna. Czekałam na śmierć. Myślałam "A niech mnie coś zabije! Przecież to życie to jedna wielka pomyłka! Nie chcę mi się żyć!". W końcu zauważyłam stado. Skubało trawę. Wtedy pewna klacz (chyba alfa) podeszła do mnie.
D: Witaj przybyszu. Jak cię zwą?- spojrzała na mnie z uśmiechem
Dea: Deadia vel Duma, ale wołają na mnie Dea. A ciebie?
D: Diasy. Co cię tu sprowadza?
Dea: No widzisz jestem podróżniczką, dostałam sporego kopniaka od życia.- posmutniałam -No i nie mam stada.
D: Może dołączysz do nas?
Dea: Naprawdę?! Mogę?
D: Ależ naturalnie! Miejsca starczy dla wszystkich!
Dea: Dziękuje!
Potem klacz pokazała mi tereny. A następnie pokazała mi nowe "gniazdko". Wszystko szło wspaniale!
D: Witaj przybyszu. Jak cię zwą?- spojrzała na mnie z uśmiechem
Dea: Deadia vel Duma, ale wołają na mnie Dea. A ciebie?
D: Diasy. Co cię tu sprowadza?
Dea: No widzisz jestem podróżniczką, dostałam sporego kopniaka od życia.- posmutniałam -No i nie mam stada.
D: Może dołączysz do nas?
Dea: Naprawdę?! Mogę?
D: Ależ naturalnie! Miejsca starczy dla wszystkich!
Dea: Dziękuje!
Potem klacz pokazała mi tereny. A następnie pokazała mi nowe "gniazdko". Wszystko szło wspaniale!